Pod koniec XX-wieku w Wałbrzychu wiązano z Marcinem Balcerowskim duże nadzieje. Miał być zbawieniem Górnika Wałbrzych. To między innymi jego umiejętności miały decydować o drodze na szczyt biało-niebieskich. Zanim to nastąpiło, wypadek, który przytrafił się koszykarzowi, wywrócił jego życie do góry nogami. Przerwany rdzeń kręgowy. Paraliż.
Do koszykówki Marcin Balcerowski jednak wrócił. Został najlepszym w naszej historii graczem niskopunktowym. Najpierw Start Wałbrzych i próba poznania ukochanej dyscypliny od nowa. Z perspektywy wózka okazało się jednak, że wcale łatwo nie będzie. Balcerowski nie poddawał się. Walczył, bo kochał koszykówkę i w końcu zaczął grać tak jak sobie tego życzył.
Wyjechał za granicę. Utrzymywał się z gry w koszykówkę. Grał w Hiszpanii, we Włoszech. Ostatnie lata spędził w Niemczech. W trakcie swojej niesamowitej kariery wystąpił również na Mistrzostwach Europy, Mistrzostwach Świata i wreszcie, spełnił marzenie każdego sportowca - wystąpił na Igrzyskach Paraolimpijskich.
Ostatni raz mogliśmy go oglądać na żywo podczas zeszłorocznych Mistrzostwach Europy w Wałbrzychu. Co więcej w tym samym czasie jego syn grał w Chinach na Mistrzostwach Świata w koszykówce bieganej. Dumny z występów syna ojciec próbował przed własną publicznością wywalczyć kolejną przepustkę na Igrzyska. Nie udało się. Rok później zawodnik zadecydował się zakończyć karierę.
Kiedyś w jednym z wywiadów Marcin Balcerowski powiedział – „Brakuje mi wsadów”. No może nie dosłownie, ale właśnie tacy zawodnicy wsadzili nam do głowy obraz wspaniałej gry, jaką jest koszykówka na wózkach.