Zvi Rav-Ner urodził się w 1950 roku w Świdnicy. Mając 7 lat, wraz z rodzicami wyjechał do Izraela. Od 1977 roku związany jest z Ministerstwem Spraw Zagranicznych w Jerozolimie. Pracował w wielu placówkach na terenie całej Europy. Od 4 miesięcy jest Ambasadorem Nadzwyczajnym i Pełnomocnym Izraela w Warszawie
- Jestem bardzo wzruszony tym przyjazdem do miasta, w którym się urodziłem – mówi Zvi Rav-Ner. – Ludzie zazwyczaj idealizują miejsce, w którym się urodzili, jest dla nich najpiękniejsze. Później przyjeżdża się do tych miejsc i nie wyglądają one już tak jak się myślało. Ale tutaj jest naprawdę ładnie. Zapamiętałem Świdnicę jako piękne miejsce i naprawdę takim jest.
Zvi Rav-Nera nie było w Świdnicy 52 lata, odkąd w 1957 roku opuścił ją, wyjeżdżając do Izraela. Dziś pamięta z tamtego czasu pojedyncze obrazki. – Zapamiętałem rynek i lody, które rodzice mi kupowali. W Izraelu takich nie mamy. Pamiętam stację kolejową i wiersz Tuwima, który opowiadała mi mama „Stoi na stacji lokomotywa”. Pamiętam też kino i to jak tato chował mnie pod płaszczem, kiedy szliśmy na film, na który nie mogły dzieci wchodzić. Wtedy pewnie zrodziła się we mnie pasja kina, która została mi na całe życie.
Ambasador ma kilka funkcji. Najważniejszą jest polepszanie pomiędzy narodami
relacji: ekonomicznych, politycznych, kulturalnych. – Ja osobiście mam też inną misję – mówi ambasador. – Nazwałbym ja historyczną. Po wojnie budowaliśmy nasze państwo. Wiele z tego, co dziś mamy, ma polskie korzenie. To polityka, tradycje kulturalne. Czasami się śmiejemy z tego: kultura to dobrze, ale po co politykę przywieźliśmy z Polski? Oczywiście najważniejsi są ludzie. Muszę przyznać, że Polska jest najważniejszym dla Izraela państwem w Europie. Bardzo dobrze się rozumiemy w sprawach globalnych. Co roku tysiące młodych ludzi przyjeżdża z Izraela do Polski. Chcemy by uczyli się nie tylko o holokauście, ale i o kulturze, w której przez wieki wyrastali ich dziadkowie. Chcemy, by spotykali się z polska młodzieżą. Teraz to jest inna Polska, nowoczesna, demokratyczna. Na pewno musimy walczyć ze złymi stereotypami. Bo jeżeli ktoś mówi o antysemityzmie, to należy widzieć z drugiej strony, że i u nas panuje wiele niesprawiedliwych opinii o Polsce. To jest właśnie misja, która będę się starał wypełniać. Po to jest również ta moja wizyta w Świdnicy.
- W Polsce przed wojną mieszkało 3,5 mln Żydów. To była wtedy nasza ojczyzna –kontynuuje dyplomata. – Warszawa była dla nas takim miastem, jakim dziś jest Nowy Jork. Mieszkało nas tam 350 tys. Później to wszystko znikło. Jednak wielu Polaków podczas wojny narażając życie ratowało nas. I to trzeba pamiętać. Chcemy ich wszystkich uhonorować medalem „Sprawiedliwych”.
Jest to też walka z czasem, bo żyjących osób jest coraz mniej. Ambasador przytoczył bardzo wzruszającą historię opowiadając, jak niedawno w Krakowie wręczał medal człowiekowi, który leżał w szpitalu. Niedługo później zmarł. Ale miał świadomość, że jego nazwisko na wieki zostanie zapisane na tablicach w parku Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata na wzgórzu pamięci w Jerozolimie.
W większości przypadków to bardzo skromni ludzie. Nie afiszujący się tym, co zrobili. Czasami o ich chwalebnych czynach nie wiedziała nawet najbliższa rodzina. Dziś może wydawać się nam oczywiste, że ratowało się czyjeś życie. Że to nie jest wielka sprawa. – Każdy z nas powinien sobie zadać jednak pytanie, co ja bym zrobił, gdyby za to uratowanie życie groziła mi śmierć i całej mojej rodziny – wyjaśnia Zvi Rav-Ner. – Wtedy widać, że to były czyny wielkie. Trzeba o tym mówić, bo proszę sobie wyobrazić, że 70 lat po wojnie są kraje i ich prezydenci, którzy mówią, że Oświęcim to kłamstwo, że holokaustu nie było.
- Bardzo się cieszę, że w imieniu rodziców mogłam odebrać to wyróżnienie – mówi Emilia Mijas, mieszkanka Świdnicy, córka państwa Łukawskich, którzy pośmiertnie odznaczeni zostali medalem "Sprawiedliwy wśród narodów". – Myślę, ze patrzą z nieba na to i również się cieszą.
- To ważna dla nas wizyta, tym bardziej, że Zvi Rav-Ner jest rodowitym świdniczaninem – mówi prezydent Świdnicy Wojciech Murdzek. – Cieszę się również z wyróżnienia dla państwa Łukawskich, których postawa była przeciwwagą do zła, jakiego wtedy doświadczano. Oni pokazali, że nawet w najcięższych czasach można być człowiekiem.
Zapytany o rzekomy polski antysemityzm, odpowiedział, że w wielu przypadkach jest to po prostu nadwrażliwość na ten trudny temat. – Jeżeli mamy zwykłe ludzkie podejście, bez zbytniej analizy, kto kogo jak nazywa, to jeżeli tworzymy więcej sytuacji do takich normalnych spotkań, to później trudno dorabiać do tego jakieś teorie, że ktoś jest przeciw komuś. Spotkania, jak to dzisiejsze, pomagają unormalniać te relacje. A patrząc na zwykłych mieszkańców, którzy pojawili się na tym spotkaniu, widzę, że ta zwykła ludzka sympatia przetrawiała przez lata. Że dobrze wspominają czasy, kiedy razem bawili się na podwórku. To warto podkreślać nie tylko w związku z relacjami do Żydów, ale i do innych narodów, choćby Niemców.