- W dokumentacji znajdują się zdjęcia odchodów wydry. I proszę sobie nie kpić, bo skończymy rozmowę – ripostował przyrodnik Cezary Dziuba. - Widział pan zdjęcia z powodzi, widział pan, jak wyglądały nasze domy? Pan chce nam pomóc czy zaszkodzić? - dopytywali się mieszkańcy.
Rozżaleniu jaczkowian trudno się dziwić. - Jesteśmy zalewani od kilkunastu lat. Przy rzece nic nie było robione od wojny. Ponad 25 lat walczymy o jakąkolwiek regulację tego potoku. Jak już mieliśmy odetchnąć, pojawili się ekolodzy i z powodu jakiejś mitycznej kuny chcą wszystko zmarnować – mówi zdenerwowany Czesław Smoleń.
Wtóruje mu sołtys, Adam Górecki. - Tu wystarczą większe roztopy, a nasze domy już są zalewane. W 1997 roku wszyscy byli poszkodowani, a większość w następnych latach. Ludzie chcą się wyprowadzać – ubolewa samorządowiec.
- Zaniechanie regulacji Leska byłoby katastrofą. Co roku ponosimy ogromne straty. Interwencja ekologów jest bezpodstawna, a nawet bezprawna. Ustawa zapewnia priorytet działaniom, zapobiegającym klęskom żywiołowym, a z takimi właśnie działaniami mamy do czynienia w tym przypadku. Nie widzę też żadnych zagrożeń dla środowiska naturalnego – podkreśla wójt Czarnego Boru, Andrzej Chmielewski.
Podczas wizji lokalnej i rozmów z wykonawcą prac, mniej zaangażowanym emocjonalnie, doszło, na szczęście, do kompromisu. Ustalono, że zostanie zachowane zakole rzeczne kilkaset metrów za mostem, a obok zostanie wykonane dodatkowe koryto, będące de facto korytem pierwotnym.
- Takie rozwiązanie nas zadowala – mówi Cezary Dziuba z Dolnośląskiego Ruchu Ochrony Przyrody. Ekolog wyjaśnia, że do interwencji skłonił ich zakres prac Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej umieszczony w Internecie. - Gdyby zadanie miało wyglądać tak, jak przedstawił RZGW, zostałaby zniszczona powierzchnia łęgów wierzbowych. Jest to siedlisko priorytetowe. Każda ingerencja musi być uzgadniana z Komisją Europejską – tłumaczy Cezary Dziuba.