Żeby móc napisać coś o Belwederze i jego historii, nie sposób nie wspomnieć o dr Auguście Zemplinie – lekarzu uzdrowiska Szczawno Zdrój, a także właścicielu m.in. obiektu na Wzgórzu Gedymina.
Dr August Zemplin swoją praktykę lekarską rozpoczął w Szczawnie Zdroju w 1815 roku. Zatrudnił go sam Hans Heinrich VI Hochberg. Jego działalność w dolnośląskim uzdrowisku była wzorowa. Młody lekarz był bardzo przedsiębiorczy. Starał się zyskiwać dochody na rzecz zarządu uzdrowiska, nie zapominając także o swoim dobrobycie. Był on właścicielem kilku pensjonatów. Dzięki niemu została wybudowana wieża Anna, a także tytułowy Belweder. Jako lekarz August Zemplin cieszył się uznaniem wśród szczawieńskich kuracjuszy i chyba nie na darmo zapisał się on w historii miasta jako legenda i jedyny twórca uzdrowiska.
Zyskując atrakcyjne obszary miasta, w roku 1823, na Wzgórzu Gedymina, na polecenie lekarza, wybudowano drewniane zabudowania w postaci pawilonu. Budowę zakończono trzeciego sierpnia, w rocznicę urodzin króla Fryderyka Wilhelma III i na jego cześć miejsce to nazwano Wilhelmshöhe. Chętnych do odwiedzenia tego zakątka Parku Zdrojowego było wielu i od tego czasu miejsce to ulegało licznym przemianom. W roku 1838 dobudowano budynek zaopatrzony w układ optyczny, pozwalający obserwować okolicę wewnątrz budynku tzw. camera obscura, a w roku 1841 powstał ostatecznie murowany budynek Belwederu z podcieniami, wieżą widokową i tarasem. Cały obiekt wzorowany był na średniowiecznej wieży bramnej Tangermünde miasta Stendal. Był to obiekt wielofunkcyjny. Znajdowało się tam muzeum, restauracja z dobrą kuchnią, a za uiszczeniem niewielkiej opłaty można było podziwiać piękne widoki z wieży widokowej, gdzie zamontowane były lunety, przez które można było obserwować okolice. Tuż obok znajdowała się skocznia narciarska i strzelnica, gdzie odbywały się zawody strzeleckie. Było to miejsce chętnie odwiedzane przez kuracjuszy i turystów. Dla tych, którym spacer na szczyt sprawiał problem, drogę do Belwederu mogli pokonać na osiołku.
Aby oddać Czytelnikom czar tamtych czasów, warto przytoczyć w tym miejscu wspomnienia Józefa Korzeniowskiego – polskiego dramatopisarza i powieściopisarza, tworzącego w epoce romantyzmu, który ziemię wałbrzyską miał okazję poznać w roku 1855: ,,Na początku piątego tygodnia, korzystając z prześlicznego dnia i zakrytego przezroczystymi chmurami słońca, wybrałem się przed obiadem na dalszą przechadzkę. Na połowie drogi między Salzbrunn i Aldwasser, gdzie są kąpiele, wznosi się góra, na której szczycie stoi oberża mająca kilka ładnych pokoi, przyjmująca gości i na otwartym powietrzu, i opatrzona we wszystkie przysmaki, jakie u wód są dozwolone, tj. w mleko, kawę, czereśnie i poziomki, a nade wszystko w pstrągi, które z wybornym, choć słonym, masłem, dają doskonałe śniadanie. Miejsce to nazywa się Wilhelmshohe. Leży rzeczywiście wysoko i ma naokoło bardzo piękne widoki. Żeby odwiedzający je goście wyraźniej i bez żadnej przeszkody nacieszyć się mogli pięknościami natury, cisnącymi się tam zewsząd do ich oka, wybudowano nad domem oberży wieżę, znacznie nad poziom wyniesioną, mającą tylko na szczycie galerię z muru, chroniącą od upadku, a po czterech rogach na kilka schodków podniesione okrągłe altanki, gdzie się można wygodnie oprzeć i zatopić wzrok daleko, aż do miasta Striegau, którego wysoką katedrę, spoczywającą pod osłoną gór bazaltowych, dobrze widać, a na prawo, poza czarnym Hochwaldem, panującym nad całą tą okolicą i służącym za barometr pogody, gdy wysokiego szczytu swego nie odziewa czepcem chmur, aż do dalekiej góry Scheekoppe, najwyższej między górami Olbrzymimi i zamykającej horyzont. Kto po raz pierwszy z miejsca tego rzuci okiem wokoło, uczuje się aż nadto wynagrodzony za trud nużącej cokolwiek przechadzki. I pozazdrościć ludowi, który tam osiadł, który tak czynnie, tak pracowicie, z takim przemysłem i wytrwaniem, korzystając ze skarbów złożonych tam na ziemi i jej łonie, każdy załomek gruntu, każdą dolinkę, którą zamieszkuje, stara się użyźnić, ulepszyć i ozdobić...”(pisownia oryginalna).
Jak wynika z powyższego opisu, miejsce to musiało być naprawdę magiczne. Jednak obiekt ten, mimo wielu walorów turystycznych, nie przetrwał do naszych czasów. W wałbrzyskiej Delegaturze Archiwum Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków znajduje się orzeczenie techniczne dotyczące wieży na Wzgórzu Gedymina. Ocenę stanu technicznego dokonał inż. Czesław Kołodziejski w 1978 roku. Budynek był już w fatalnym stanie technicznym.
W orzeczeniu czytamy m.in.,, (...)mury wykazują liczne uszkodzenia w postaci zwietrzeń i spękań(...).Większość spękań murów wykazano na elewacjach wieży. (...)Większość ścian wieży wykonana jest z kamienia(...).Reasumując całość stwierdzić należy, że stan murów należy uznać za niedostateczny i zagrażający bezpieczeństwu ludzi(...)”.W dalszej części dokumentu czytamy: ,,(...)z istniejącej wieży pozostały jeszcze jedynie dwa elementy konstrukcyjne (...) stan tych elementów jest niedostateczny, a nawet można powiedzieć, że awaryjny. Ponadto należy podkreślić, że w wieży nie istnieją żadne elementy wykończenia. W sumie należy uznać, że obiekt jest wyeksploatowany w granicach 90 do 95 procent, a odbudowa wieży kosztowałaby więcej aniżeli postawienie całkowicie nowego obiektu.(...)W chwili obecnej stan techniczny budynku zagraża bezpieczeństwu ludzi, zachodzi więc konieczność natychmiastowego zabezpieczenia obiektu przed dostępem dla osób postronnych. W przyszłości należy obiekt przewidzieć do rozbiórki.”.
Ostatecznie rozbiórki nie dokonano, a wieża runęła sama kilkanaście lat temu. I tak kolejne atrakcyjne miejsce przestało istnieć, a przecież starsi mieszkańcy Wałbrzycha i Szczawna Zdroju pamiętają, jak w latach 50. XX wieku mile spędzali czas na organizowanych w Belwederze dancingach.