- 2008 rok, niskie ceny euro, opcje walutowe – to wszystko sprawiło, że nasza produkcja, prawie w stu procentach kierowana na eksport, przestała być opłacalna – wyjaśnia Jan Bosek, przez 35 lat prezes znakomicie dotąd funkcjonującej spółki.
Niekorzystna koniunktura sprawiła że zakład zadłużył się po uszy. Tylko ZUS-owi zalega ponad 4 miliony zł.
- Na razie produkcja musi iść normalnie. Zakład w ruchu łatwiej sprzedać i osiągnąć przy tym dobrą cenę – wyjaśnia syndyk, Wiesław Michalak.
O krok od plajty był jeszcze niedawno drugi poważny producent porcelany, fabryka „Wałbrzych". W sądzie leżał już wniosek o upadłość, długi sięgały 9 milionów złotych.
- Uratowało nas postępowanie układowe, rozłożenie długów na pięć lat, powrót klientów - wyjaśnia prezes Marek Błażków.
Celem szefostwa zakładu jest zwiększenie liczby odbiorców krajowych oraz roczny dochód na poziomie 20 milionów zł. Przyszłość rysuje się optymistycznie.
Na pozytywną reakcję rynku liczą też w Krzysztofie.
- Mamy poważne zamówienia na luty i marzec, zamierzamy też uczestniczyć w tradycyjnych targach we Frankfurcie - podkreśla Jan Bosek.
Najbardziej zmartwieni są oczywiście pracownicy, zwłaszcza kobieca część załogi. Tak samo obawiają się te przed emeryturą i te młodsze. Starsze, że w ogóle nie dostaną pracy z powodu wieku, młodsze, że tej pracy po prostu nie ma.
- Nie mogę pójść na żadne świadczenie, bo nie mam odpowiedniego wieku. Mam tylko staż pracy. 30 lat na jednym wydziale. Jak zamkną fabrykę, będę się musiała nauczyć nowego zawodu - mówi Halina Bielicka.
Czy wszystkie zabiegi zmierzające do uratowania zakładu dadzą pozytywny efekt, będzie wiadomo pod koniec kwietnia. Jeśli się nie uda – „Krzysztof" podzieli los fabryki porcelany „Książ", gdzie już zapomniano o pięknie zdobionych wazonach i kompletach do kawy.