Malwina obudziła się w środku nocy. Liczby nie dawały jej spać. Raty za telewizor, nową pralkę i jeszcze ten kredyt wzięty przed wakacjami. W tym miesiącu mieli dodatkowe wydatki i w portfelu nie zostało jej zbyt wiele pieniędzy...
- Skusiła nas, wydawać by się mogło, atrakcyjna oferta – opowiada kobieta. – Wszystko prosto, przystępnie, pieniądze od razu i wreszcie mogliśmy wyjechać na wymarzone wakacje. Rzeczywistość dopadła nas niestety po powrocie...
Taki scenariusz powtarza się bardzo często w wałbrzyskich domach. Wystarczy popatrzeć na rosnące jak grzyby po deszczu punkty kredytowe. Podczas krótkiego spaceru z Rynku do Placu Grunwaldzkiego ich ilość może przyprawić o zawrót głowy. - Mieszkańcy chętnie biorą kredyty – twierdzi pracownik, zastrzegający sobie anonimowość. – Pewnie, że chcielibyśmy, aby brali jeszcze więcej, ale w dobie obecnego kryzysu sprzedaż utrzymuje się i tak na średnim poziomie – tłumaczy.
Konkurencja ,,kredytowa” w Wałbrzychu jest spora. – W samym Rynku punkty kredytowe mieszają się co krok z bankami. Sklepy odzieżowe czy spożywcze są tu rzadkością, a o kawiarniach w ogóle nie ma co wspominać.
- Ludzie biorą naprawdę dużo kredytów, szczególnie ci najubożsi, którzy albo nie mają dochodów, albo je stracili lub przechodzą przez chwilowe problemy, mają np. komornika na karku – relacjonuje pani Ela, była pracownica jednej z firm pożyczkowych w Wałbrzychu. – My kredyty dawaliśmy w zasadzie tylko na dowód, stąd cieszyły się naprawdę dużym powodzeniem – wyjaśnia.
Dostępność takiej usługi, jest jej dodatkowym atutem – wystarczy zadzwonić pod wybrany numer i umówić się na wizytę. Konsultant przyjdzie do domu, nigdzie nie trzeba wychodzić szukać. Po pieniądze też przyjdzie prosto do nas.
- Procent jest bardzo wysoki, a opłaty należy uiszczać co tydzień – opowiada pani Ela. - Dla wielu był to poważny problem, biorąc inny kredyt, takie pieniądze płaciliby co miesiąc, a nie raz w tygodniu. Dlatego często płacili po prostu tyle, ile mieli – dodaje.
- Moja siostra miała takie problemy ze spłatą jednego zaciągniętego kredytu, że musiała wziąć drugi – opowiada pani Alicja, ekspedientka w sklepie mięsnym. Mimo wszystko, taka forma zdobywania pieniędzy wciąż ma swoich amatorów. - Bardzo popularne były kredyty zwane przeze mnie „chwilówki” - można było wziąć pieniądze i jeśli zwróciło się je do 10 dni, nie było żadnych konsekwencji. Jednak wrażenie dostępności pieniędzy pozostawało - tłumaczy pani Ela.
I właśnie dlatego ta forma ma wciąż tylu zwolenników. Reklama dolewa tylko oliwy do ognia. Krzykliwe napisy, kuszenie egzotycznymi zdjęciami dalekich miejsc, ale też zapewnianie o szybkim dostępie do pieniędzy. Przecież wystarczy tylko podpisać kilka dokumentów, sprawdzić niektóre informacje i już trzymamy w ręce pieniądze, które możemy wydać na co tylko chcemy.
Tylko że kiedyś trzeba będzie je oddać i to prawdopodobnie z dużymi odsetkami.