Takata Petri zamyka bramę na kłódkę 31 sierpnia. Do tego czasu produkcja będzie przebiegać tak, jak dotychczas. Dopiero, gdy odejdą ludzie, będą demontowane i wywożone maszyny. Fabryka przeprowadzi się do Rumunii, gdzie koszty produkcji są o prawie 30 procent niższe. Załoga dowiedziała się o planach zarządu 10 lipca. Zaczęły się nerwowe chwile oczekiwania, jakie propozycje padną ze strony kierownictwa fabryki. Ludzie oczekiwali, że skoro jest to przeprowadzka, a nie upadłość, pracownicy tracący zatrudnienie, otrzymają wsparcie ze strony firmy.
Związki zawodowe opracowały listę postulatów, przekonując m.in., że osoby pracujące dłużej niż 2 lata, powinny otrzymać 4 tys. zł za każdy przepracowany rok. Niestety, początki rozmów nie były łatwe. - Zarząd nie odpowiedział na nasze propozycje, a w zamian otrzymaliśmy – po angielsku – sprawozdanie z sytuacji finansowej firmy. I ani słowa o rekompensatach – wyjaśnia Radosław Mechliński, szef Solidarności regionu wałbrzyskiego. Związkowcy obawiali się, że aby wywalczyć coś dla ludzi, będą musieli uciec się do czynnego protestu.
Na szczęście kryzys minął. - Zaczęli nas traktować jak poważnych partnerów. Usiedliśmy przy stole i potoczyły się rozmowy. Odpowiedziano na naszą propozycję, obniżając określoną przez nas stawkę, ale tak właśnie powinny wyglądać pertraktacje – opowiada Janusz Kowalski.
Ustalono, że wysokość odszkodowań będzie w głównej mierze zależała od stażu pracy w Takacie. Ale idea wiodąca jest taka, że nikt nie zostanie pominięty. - Jestem zadowolony, bo dodatkowe pieniądze znajdą się nawet dla tych osób, którym w sierpniu kończą się umowy o pracę i zakład nie ma obowiązku wypłacać im odpraw – podkreśla Kowalski.
Teraz pracownicy Takaty mogą z nieco mniejszym lękiem patrzeć w przyszłość, bo przynajmniej będą mieć czas na poszukiwanie nowej pracy, co niestety nie będzie łatwe. Ale Powiatowy Urząd Pracy oraz samorządy miejski i powiatowy uruchomiły wszelkie dostępne procedury, aby pracę dla ludzi znaleźć. Mimo że zwolnienia obejmą ponad 500 osób.