- Moniko, ,,Szeptem” to trudna, smutna i pełna tragedii opowieść. Z czego wynikała potrzeba stworzenia właśnie takiej książki? Do kogo jest adresowana?
Monika Sawicka: Faktycznie. „Szeptem” jest trudną lekturą. Ale czy nasze życie jest łatwe? W tej powieści nie ma słowa kłamstwa. Napisałam ją, ponieważ nie potrafię niczego udawać. Nie zakładam masek, w zależności od sytuacji, w jakiej się znajduje czy ludzi, z którymi przebywam. Może to nudne, ale jestem zawsze taka sama. Jak coś mnie wkurzy, to o tym mówię. Jak jest mi źle, to płaczę, zamykam się w kokonie, wyłączam telefony i staram się sobie pomoc albo zwyczajnie to przeczekać. Z wiekiem coraz rzadziej, a właściwie wcale, nie angażuję w to przyjaciół. Mają własne problemy, nie potrzebują na plecach dźwigać moich. Choć wiem, że zawsze mogę na nich liczyć. Mam bardzo mądrych przyjaciół, którzy mnie dobrze znają i wiedzą, że ja po prostu tak mam, że muszę sama. Wszystko. Ale mam przede wszystkim cudowną mamę, która jest moim najlepszym przyjacielem. Bez niej, bez przyjaciół, nie byłabym tym, kim jestem. Tak trochę po Gombrowiczowsku żyję. "Nie wiem, jaki jestem, ale cierpię, gdy mnie deformują... Wbrew wszystkiemu chcę być sobą". Kto jest adresatem mojej powieści? Ludzie. Tak po prostu, zwyczajnie. Nie ma jednego adresata, jest nim po prostu człowiek.
- Przed publikacją ,,Szeptem” obawiałaś się, iż książka ta może być porównywana z ,,Czarownicami z Portobello” Coelho. Czy nadal tak sądzisz?
Monika Sawicka: Zawsze przed publikacją książki czegoś się boję, a najbardziej porównań. Ale tego się nigdy nie uniknie. Nigdy też ten strach nie powstrzymał mnie przed wydaniem tego, co napisałam. Ja się nie podporządkowuję oportunistyczno-komformistycznie. Co nie znaczy, że całkiem postradałam zmysły. Przecież nie jestem samotną wyspą, autonomicznym państwem. Jestem człowiekiem i żyję wśród innych ludzi. A to czasem zmusza do tańca. Kroczek do przodu, kroczek do tylu. Wiem, że się rozumiemy. Czytelnik jest inteligentny. I tak należy go traktować. Czy teraz nadal uważam, że „Szeptem” będzie porównywane do „Czarownicy z Portobello”? Nie. Bo choć „Szeptem” także jest powieścią o samotności, to jest całkiem inne.
- ,,Szeptem” jest pełne życiowych przesłań. Nawet wydawałoby się w sytuacjach bez wyjścia odnajdujesz jakąś głębszą prawdę. Dzięki temu książka staje się magiczna. Zawarłaś tam słowa: ,,(...)należy przede wszystkim kochać Życie w sobie, a nie tylko siebie w Życiu. Tylko wtedy będziesz szczęśliwa”. Czy Monika Sawicka- pisarka jest szczęśliwa?
Monika Sawicka: To nie ja powiedziałam, ale Stanisławski. A Gombrowicz mawiał: "Książki moje nie mają wam powiedzieć: bądź, kim jesteś, ale - udajesz, że jesteś, kim jesteś". A ja powiem tak: "Książki moje mają wam powiedzieć, kim naprawdę jesteś. A jesteś CUDEM". Jaka jest definicja szczęścia? Człowiek nie jest szczęśliwy zawsze. Czasem bywa. Choć, jeśli wierzyć w to, że wszystko, co potrzebne nam, by być szczęśliwym, jest w nas samych, tylko trzeba umieć to wydobyć, odkryć, to być może szczęście może być stanem permanentnym. Ale nie wiem, czy to byłoby dla nas dobre. Człowiek musi znać różnicę pomiędzy smutkiem i radością, płaczem i śmiechem, tragedią i szczęściem. Emocje muszą być różnorodne. To nas wzbogaca. Ja bywam szczęśliwa.
- Czy jako kobieta czujesz się spełniona?
Monika Sawicka: W żadnym wypadku nie. Spełniona chcę być jak będę starą, pomarszczoną, malutką, trzęsącą się starowinką. Mam nadzieję, że wtedy dopiero będę mogła powiedzieć, że wreszcie jestem spełniona. Wierzę, że to co najlepsze, najciekawsze jeszcze przede mną.
- Odważnie podejmujesz problem samobójstw, który w naszym społeczeństwie jest wciąż traktowany jak coś piętnującego i wstydliwego. Powiem więcej, jak drogowskaz wskazujesz drogę z takiej sytuacji, pisząc; ,,(...)Dla siebie. Masz żyć dla siebie, najpierw dla siebie, a później dla innych. Nie igraj ze śmiercią. Bo przyjdzie wtedy, gdy jej nie będziesz chciała, po cichu i wcale nie zapyta, czy chcesz iść(...)”. To tak jakby pisanie było Twoją misją?
Monika Sawicka: Poza pisaniem także czytam. Sporo. Maniakalnie wręcz. Wolę zostawić 300 zł w księgarni niż w elektrowni. Wyławiam cytaty najbliższe memu sercu i duszy. Jestem artystką, co oznacza, że bywam chwiejna emocjonalnie, dlatego potrzebuję czegoś, co mnie utrzyma w pionie. I może wydawać się to chore lub nielogiczne, to właśnie takie smutne historie mnie podnoszą. Moja praca magisterska miała tytuł: „Samobójstwo jako odwieczny problem ludzkości. Akt odwagi czy tchórzostwo?”. Samobójstwo napiętnował kościół. Nie nasza wiara. Przecież Pan Bóg tak bardzo umiłował człowieka, że oddał za niego życie na krzyżu, więc wszystko wybaczył. Dlaczego kościół nie może? Bo przecież samobójca, czyli przegrany, a może wygrany?, nie zostanie pochowany z udziałem księdza.
- Kiedy odkryłaś w sobie pasję do pisania?
Monika Sawicka: Pasję pisania odkryłam w sobie mniej więcej wtedy, gdy udało mi się pewnie chwycić kredkę i namalować na dopiero co odmalowanej ścianie w przedszkolu do tej pory niezidentyfikowane znaki. Miałam wielkie szczęście w życiu, ponieważ zarówno w podstawówce jak i liceum , miałam wspaniałych polonistów. Pozdrawiam i dziękuję przy okazji mojemu poloniście z SP 137 w Łodzi - Bogdanowi Szrajnerowi oraz Pani Stanisławie Mordal z XXI LO. To oni mnie ukształtowali. Moja mama także. Ona czytała książki i nadal czyta w każdej wolnej chwili. Dobrze zarazić się taką pasją. A jeszcze lepiej, jeśli jedna pasja rodzi drugą.
- Skąd wziął się pomysł na własne wydawnictwo i jego urzekającą nazwę ,,Magia Słów”?
Monika Sawicka: Jestem Zosia-Samosia. Lubię wszystkiego dopilnować, dopieścić, mieć wpływ, decydować. Lubię wyzwania. Lubię wchodzić oknem, gdy zamykają drzwi. Dlatego otworzyłam własne wydawnictwo. Żeby było trudniej, ciekawiej. A nie masz czasem wrażenia, że każde wypowiadane słowo to życzenie? Że słowa mają moc, wielką siłę? Że są magiczne? Przecież mogą zmienić czyjeś życie, więc są magiczne. A złożone w zdania tworzą pewną opowieść, historię. Mogą zabić, ale i uratować czyjeś życie. Mogą ogrzać i zmrozić, dodać otuchy lub pogrążyć. Czy nie są zatem magiczne? Słowo jest narzędziem mojej pracy. Kocham słowo. Słowa są moim życiem. Powtórzę za Martą Fox: "Czasami wydaje mi się, że cały świat składa się ze słów. Ale może tylko mój świat".
- Kilka lat temu z przyjaciółką Anną Brędowską założyłaś Fundację VADE MECUM – Chodź ze mną im. Sandry Brędowskiej. W ,,Szeptem” świadomie oddajesz kilkanaście stron debiutantom. Dajesz szansę młodym, nieodkrytym talentom. Czy są już pierwsze sukcesy?
Monika Sawicka: Fundacja Vade Mecum- Chodź ze mną im. Sandry Brędowskiej, to fundacja, którą założyłyśmy razem - mama tragicznie zmarłej Sandry, Ania i ja. Chciałyśmy w ten sposób uczcić pamięć o niej, bo była niezwykłą dziewczyną i odeszła mając zaledwie 17 lat. Chcemy, by młodzież była taka jak była Sandra- pełna pasji, pomysłów, ciekawa świata i ludzi. Ludzi, którzy nie są idealni, ale mimo wszystko należy ich kochać i im pomagać. Trzeba wychowywać wrażliwą młodzież, zdolną do empatii, otwartą na problemy innych. A uwrażliwić ją można właśnie przez sztukę. Fundacja szuka ludzi z pasją, talentem i głębokim przekonaniem, że chcą robić coś wartościowego. Oddaje im strony moich książek, bo Fundacja nie ma żadnych dochodów, nie otrzymaliśmy niestety ani jednej wpłaty do tej pory przez 3 lata działalności i finansujemy wszystkie nasze konkursy, imprezy z własnej chudej kieszeni. Dlatego muszą się zadowolić miejscem w książce, a nie samodzielną publikacją. Organizujemy ogólnopolskie konkursy, nie tylko literackie, poetyckie, ale także między innymi plastyczne. Jedna z moich debiutantek, Mariola Sznapka, zajęła drugie miejsce w konkursie Onetu na Blog roku, inne, Hania Strzelec i Sylwia Waszewska wydały swoje książki. Inni wygrywają konkursy i piszą dalej.
- Zaskakujące i niezwykle intrygujące jest opowiadanie Tomasza Orlicza ,,Samba przed rozstaniem”. To wielka szansa zaistnieć w Twojej książce. Jak odnajdujesz takie talenty? Nie obawiasz się konkurencji?
Monika Sawicka: „Samba przed rozstaniem” to moje opowiadanie. To, co znajduje się w książce, to efekt konkursu, w jakim Tomasz wziął udział, konkursu zorganizowanego przez moją i Anny Brędowskiej Fundację VADE MECUM - Chodź ze mną im. Sandry Brędowskiej. Należało napisać alternatywne zakończenie do tego opowiadania i Tomek to zrobił w tak nieprawdopodobny sposób, że nie miałyśmy z Anią wątpliwości, że to on powinien wygrać. I wygrał. Zaproponowane przez niego zakończenie jest tak nieprawdopodobnie pomysłowe, oryginalne i abstrakcyjne, że zastanawiamy się, jak on na to wpadł. Nie boję się konkurencji. Gdybym traktowała pisanie książek jak współzawodnictwo, dyscyplinę olimpijską, rywalizację, przestałabym pisać, bo nie sprawiałoby mi to radości.
I nie założyłabym Fundacji promującej talenty. Jestem idealistką, niepoprawną optymistką i naiwniaczką, która wierzy w to, że można robić coś dla innych, ot tak, po prostu. Bez podtekstu finansowego i komercji. Tak zwyczajnie, dla drugiego człowieka. Z serca. Dla serca, nie dla kasy.
- Jaką udzieliłabyś radę młodym pisarzom, którzy często zniechęcają się już na starcie podczas kontaktu z wydawnictwem?
Monika Sawicka: Po pierwsze nie wątpić w siebie. Po drugie: nie wątpić w siebie. Po trzecie: nigdy w siebie nie wątpić. Jak inni mają w ciebie uwierzyć, jeśli sami w siebie nie wierzymy?
- Pokuszę się o stwierdzenie, iż jesteś niezmiernie silną i jednocześnie bardzo wrażliwą kobietą. Świadomie podejmujesz w swojej twórczości drażliwe, trudne tematy, które niekoniecznie muszą dobrze się ,,sprzedawać”. Co sądzisz o wszechogarniającej komercji także w literaturze?
Monika Sawicka: Proszę włączyć telewizor i poprzerzucać kanały. Może trafisz na program „Sprawa dla reportera” Elżbiety Jaworowicz. Emitowany jest od lat 80. Jak myślisz, dlaczego od trzydziestu lat ludzie chcą go oglądać? Jak wiadomo, podnoszone są tam problemy społeczne, trudne, nierozwiązane latami sprawy. Dlaczego mnożą się w innych stacjach podobne programy, tzw. interwencyjne np. „Celownik”, „Uwaga” czy „Interwencja”? Ponieważ na świecie jest wiele smutku, niesprawiedliwości, ponieważ ludzie sobie sami z tym nie radzą albo chcą po prostu opowiedzieć o swojej tragedii innym. Co znowu oznacza, że z drugiej strony telewizora jest zainteresowanie tego typu programami, że ludzie chcą oglądać, słuchać i poznawać, by być może, tego uniknąć lub wiedzieć, jak rozwiązać swoje problemy. Pytasz o komercję w czasach, gdy niemal wszystko nią jest lub może być. Ale ja rozumiem, że ludzie chcą zarabiać, chcą po prostu żyć. Dlatego muszą mieć do pewnych spraw zdroworozsądkowe podejście, czyli komercyjne. Pisarze czasem także muszą coś zjeść i wypić. Pójść do kina, teatru, kupić prasę, wrzucić coś na grzbiet. Dlatego piszą to, co ludzie chcą czytać lub to, w czym czują się najlepsi. Ja nigdy nie kierowałam się rozsądkiem, dlatego teraz nie ogrzewam domu, bo zwyczajnie nie mam na to pieniędzy. 10 stopni ciepła wewnątrz nie zabija. A rachunki mogą. Nie narzekam. Mam swoją małą Syberię, Stalingrad i Seksmisję - hibernacja może wyjść mi na dobre. Poza tym nie jestem jedynym człowiekiem w tym kraju, który nie ma tropików i daje radę. Nie zdradzę siebie i Czytelników, nie będę kupczyć własnymi emocjami i przekonaniami tylko dlatego, żeby mieć na centralne ogrzewanie.
- Doceniasz piękno każdego dnia. Tak jakbyś chciała zatrzymać w magicznej ampułce każdą daną chwilę. Jakie są Twoje plany na przyszły rok?
Monika Sawicka: Niczego nie planuję, nauczona doświadczeniem. Żyję tym, co przyniesie dzień, tydzień. Zawodowo planować muszę. Niestety, inaczej się nie da. Zatem zawodowo planuję późną wiosną wydać zbiór opowiadań pt. „KOLEKCJONERKA WZRUSZEŃ”. Prywatnie chciałabym w maju zdać maturę i dostać się na studia (zdaje moja córka, ale uczymy się razem do egzaminów, więc to też moja matura).
- Święta obchodzisz zgodnie z tradycją? Czy może w tym roku planujesz coś odmiennego?
Monika Sawicka: Jestem tradycjonalistką. Święta spędzam w wąskim gronie rodziny - ja, córka, mama, babcia i dziadek. Jestem introwertyczną neurotyczką, nie potrzebuję tłumu, by czuć się szczęśliwa. Pewnie to nienormalne, ale marzą mi się samotne święta, z puszką szprotek. Taki mam czas. Na samotność. Ale nie jestem hedonistycznym egoistą, ważni są ludzie i to, co czują, więc będę z rodziną.
- Czy będziemy mieli kiedyś zaszczyt gościć Cię w Wałbrzychu? Słyszałaś o naszym pięknym Zamku Książ i jego legendarnej, budzącej już za życia, wiele kontrowersji księżniczce Daisy?
Monika Sawicka: Od 6 roku życia do 15 jeździłam w każde wakacje do Sulowa, koło Milicza, to gdzieś niedaleko chyba? W Zamku Książ bywałam wiele razy. To piękne miejsce. Jeśli pojawi się jakieś zaproszenie z okolic Wałbrzycha, chętnie przyjadę i może zostanę w tym zamku jako kolejna legenda?
- Moniko, dlaczego "Szeptem"? Niby wiadomo, ale jednak!
Monika Sawicka: „Szeptem”, bo czasem strach mówić głośno o sprawach tragicznych, bolesnych. Ze strachu, że ktoś usłyszy, a najbardziej, że my sami. Bo choć wypieramy coś z pamięci całymi latami, to wciąż to w nas jest i nie chce zniknąć. Dlatego trzeba mówić, żeby kogoś uratować. I może siebie przy okazji też....
- Dziękuję za rozmowę.