Sobota, 9 listopada
Imieniny: Aleksandra, Ludwika
Czytających: 3517
Zalogowanych: 0
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

Wałbrzych: Wywiad z Moniką Misińską–Wroną

Niedziela, 25 marca 2012, 12:53
Aktualizacja: Niedziela, 1 kwietnia 2012, 14:36
Autor: PAW
Wałbrzych: Wywiad z Moniką Misińską–Wroną
Fot. PAW
Zapraszamy do zapoznania się z wywiadem, jakiego udzieliła nam Monika Misińska–Wrona, inicjatorka zwołania referendum w celu zatrzymania procesu likwidacji czterech wałbrzyskich szkół oraz zwołania referendum w celu odwołania Rady Miasta Wałbrzycha. Wywiad został przeprowadzony 21 marca, a więc przed złożeniem wniosku o referendum w celu odwołania Rady Miasta.

- Zebraliście podpisy w sprawie zatrzymania procesu likwidacji szkół. Domagacie się referendum w tej sprawie. Dlaczego?

Monika Misińska-Wrona: Zebraliśmy podpisy i dziękujemy każdej jednej osobie, która swój podpis złożyła. Dla Państwa to może tylko podpis, ale dla naszych dzieci to nadzieja na ocalenie ich szkół. Referendum to dość radykalny krok, ale wyczerpaliśmy wszystkie drogi dialogu. Jest wiele powodów naszego sprzeciwu: brak jasnych kryteriów doboru placówek do likwidacji, brak uzasadnienia, niewystarczające argumenty do poparcia tego pomysłu, brak analiz finansowych wykazujących oszczędności, błędy w projekcie sieci szkolnej, brak konsultacji społecznych, które powinny poprzedzać decyzje, bo mamy wrażenie, że takie zapadły jeszcze przed 20 grudnia, a potem je tylko na siłę uzasadniano. Szokuje nas, że początkowo wyznaczono aż 1/4 szkół podstawowych i 1/4 szkół gimnazjalnych w mieście do likwidacji. Większość tych szkół jest zapełniona dziećmi. To nie są szkoły świecące pustkami, nie generują znacznych kosztów dopłat, zdobywają fundusze zewnętrzne, mają wysoki poziom nauczania, innymi słowy - radzą sobie znakomicie. Dwie szkoły są jedynymi w dzielnicy (Rusinowa, Poniatów), uczęszczają tam dzieci z rozległego rejonu. Nigdzie w Polsce nie myśli się o likwidacji tylu podstawówek naraz. Nie słuchano i nie udzielono konkretnych odpowiedzi środowiskom szkolnym, więc nadal mamy masę obaw i wątpliwości.

- Kolejnego referendum domagacie się w sprawie odwołania Rady Miasta. Czy uważacie, że ta Rada Miasta źle wypełnia swoje obowiązki? O co macie żal do radnych?

Monika Misińska-Wrona: Rada Miasta podejmuje decyzje głosując nad siecią szkół. Inicjatorem nowego projektu jest Prezydent Roman Szełemej, który powołał do jego stworzenia specjalny zespół. Ale to na radnych spoczywa odpowiedzialność za ostateczny wygląd tej sieci i ewentualne likwidacje. Niestety, mamy obawy, że gro radnych zwyczajnie nie zna tematu. Nie dlatego, że mają odmienne od naszego zdanie, ale dlatego, że większość z nich nie uczestniczyła w żadnych spotkaniach, jakie organizowali dla nich rodzice, nauczyciele i mieszkańcy dzielnic, w których szkoły mają przestać istnieć. Pomimo wielokrotnych zaproszeń, próśb i apeli, po prostu nie byli zainteresowani problemami swoich wyborców, wykazali postawę aspołeczną, lekceważącą. Do dziś nie chcą spotkać się z nami, wysłuchać, czy przyjąć materiałów, jakie opracowaliśmy. Nawet nie odpisują na liczne listy, zapytania rodziców. Prezentowali zachowanie, jakie nie przystoi osobie pełniącej funkcje publiczną. Mijali się z prawdą w wystąpieniach medialnych, wprowadzając w błąd opinię publiczną. Zapomnieli, jaka jest definicja radnego i samorządu. Nie chcemy takich przedstawicieli, bo nie reprezentują swoich wyborców. Ulegają ogólnej tendencji i odgórnej presji, nie biorąc pod uwagę faktycznych potrzeb i sytuacji szkół czy miasta, ani zdania mieszkańców. Obawiam się, że podobnie dzieje się przy okazji innych tematów i decyzji.

- Jak ludzie reagowali na zbieranie podpisów pod referendum i jak komentowali akcję?

Monika Misińska-Wrona: Wbrew naszym obawom, reagowali bardzo pozytywnie. Było zimno, a jednak marzli razem z nami i składali podpisy, chętnie dyskutując, pytając. Emocjonalnie wyrażali swoje opinie. Najwięcej podpisów zebraliśmy w plenerach, w dzielnicach Piaskowa Góra i Podzamcze, a przecież mówi się, że tych mieszkańców problem nie dotyczy, co zresztą jest nieprawdą. Niezadowolenie ludzi za sprawą decyzji o zamykaniu szkół jest bardzo wyraźne, padło wiele słów krytyki pod adresem radnych i prezydenta.

- Zebranie podpisów i ogłoszenie terminu referendum to jedno. Ważna jest frekwencja podczas referendum. Jak chcecie zachęcać wałbrzyszan do udziału w referendum?

Monika Misińska-Wrona: Kampania, jaka jest w przygotowaniu, będzie wielotorowa. Przede wszystkim chcemy ułatwić dostęp do wszelkich informacji, argumentów, pokazać jasne, proste fakty. Z drugiej strony musimy uświadomić ludziom, że temat dotyczy tak naprawdę wszystkich, bo zamykanie naszych szkół dziś, to jedynie początek procesu, dlatego w drodze referendum chcemy ustrzec inne szkoły przed tym losem w kolejnych latach. Chcemy pokazać, jak likwidacje przełożą się na bezrobocie, wygaszanie starych dzielnic, problemy zwykłych ludzi, że są to procesy nieodwracalne i niepotrzebne, za którymi idą tylko kłopoty i które nie przyniosą żadnych oszczędności. W temacie Rady Miejskiej ciężko mieć wątpliwości, że decyzje, jakie ta Rada podejmuje, mają wpływ na życie wszystkich mieszkańców. Na szczęście przy okazji tematu widzimy zalążek społeczeństwa obywatelskiego i nie jest to nasza iluzja. Nie możemy wiecznie marudzić, trzeba działać. Udane referenda mogłyby być pięknym początkiem mentalnej rewolucji w Wałbrzychu.

- Czy myśli Pani, że wałbrzyszanie pójdą na referendum, bo w przeszłości różnie z tym bywało?

Monika Misińska-Wrona: Jesteśmy dobrej myśli. Wierzymy z całego serca w to, że wałbrzyszanie nie pozostaną bierni, zwłaszcza wobec krzywdy dzieci. Żywe reakcje, z jakimi stale się spotykamy, dają nadzieję, że ludzie mają już dosyć utrudnień w życiu i chcą coś zmienić, wyrazić swoje zdanie i mieć wpływ na bieg wydarzeń. Poprzednie referendum nie udało się, ale przetarło szlaki. Bardzo wiele zależy od kampanii referendalnej, dostępu do informacji. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby zachęcić wałbrzyszan do zabrania głosu.

- Co będzie, jeśli Wasze postulaty nie wejdą w życie, a referendum okaże się klapą?

Monika Misińska-Wrona: Wtedy nastąpi prawdziwy dramat. Dzieci z likwidowanych placówek rozproszą się po innych szkołach, gdzie automatycznie pogorszą się warunki nauczania, bo będą przepełnione klasy lub dwuzmianowość. Nastąpi reorganizacja życia całych rodzin, jakie staną przed problemem dowozów, których, jak wszystko wskazuje, miasto nie zapewni. Nauczyciele stracą pracę - przejście dzieci całymi oddziałami wraz z wychowawcą to fikcja, bo większość rodziców nie zgadza się na przeniesienie dzieci do wskazanych w projekcie szkół. O tym się nie mówi, ale wielu rodziców będzie musiało pójść na bezrobocie, by codziennie wozić dzieci do szkoły. Nie każdy uczeń ma mobilnych dziadków, którzy podejmą się tego zadania. W dodatku wiadomo już, że we wrześniu tego roku do szkół zaczną napływać podwójne roczniki pierwszoklasistów, na skalę porównywalną do tej 20 lat temu. We Wrocławiu już planują budowę kolejnych szkół, bo tam nie dokonuje się likwidacji, lecz myśli o przyszłości. U nas, niestety, propaguje się bardzo krótkowzroczną politykę. I to w dobie reformy o 6-latkach. Łatwo też wyobrazić sobie marginalizację dzielnic, w których szkoła stanowi jedyne centrum życia kulturalnego i wspólnotowego. Młodzi ludzie nie będą osiedlali się w miejscach, gdzie nie ma nawet szkoły. Wielu po prostu wyjedzie z miasta.

- Organizujecie spontaniczne akcje, happeningi. Czemu mają one służyć?

Monika Misińska-Wrona: Po pierwsze, jak przekonaliśmy się przy okazji zbierania podpisów, wielu wałbrzyszan nie czyta lokalnej prasy, nie ogląda telewizji. Pomimo, iż temat szkół jest obecny w mediach od grudnia, wiele osób nie wiedziało o sprawie. Do tej grupy chcemy dotrzeć, a akcje uliczne są dobrą okazją, aby spotkać właśnie takie osoby. Poza tym bierzemy pod uwagę zupełnie zrozumiałe zmęczenie mieszkańców miasta, w którym stale dzieją się różne nieprzyjemne sytuacje. Ludzie mają dosyć powtórek z rozrywki, a my nie chcemy, żeby referenda były odbierane jako coś negatywnego, wręcz przeciwnie, chcemy dać mieszkańcom poczucie, że ich los leży właśnie w ich rękach i uświadomić, że nie tylko garstka polityków może stanowić o istotnych dla społeczeństwa i miasta sprawach. Nie zdołamy zwrócić uwagi na problem, ograniczając się jedynie do wrzucenia ulotek w skrzynki pocztowe. Stąd pomysł na nieco inną, świeżą formę w postaci różnych happeningów. Takie akcje przykuwają też uwagę ludzi młodych, których chcemy zachęcić do brania czynnego udziału w wydarzeniach w naszym mieście, w referendach, w świadomych wyborach. Temat edukacji powinien być im bliski, gdyż często sami są uczniami, studentami. Wreszcie, choć sytuacja, jaka nas dotyka jest dramatyczna, staramy się zachować dystans i chcemy ukazać absurd pewnych działań, dlatego organizujemy akcje na wesoło. Zapraszamy do uczestnictwa w naszych akcjach. Każdy może się przyłączyć.

- Dziękuję za rozmowę.

Wywiad został przeprowadzony 21 marca.

Czytaj również

Copyright © 2002-2024 Highlander's Group