Przeczytałem i pomyślałem; „Jezus Maria Józefie święty!”. – Babcia tak mówiła. Był to znak, że sprawa jest poważna i szokująca. Taka nad którą trzeba się poważnie zastanowić.
Było to około dwadzieścia lat temu. Mieszkałem wtedy w Ameryce i pracowałem jako informatyk. W The New York Times, The Washington Post i kilku innych dużych (i teoretycznie poważnych) pismach ukazały się teksty omawiające pomysł przeprowadzania wyborów za pośrednictwem Internetu. W odpowiedzi, w pismach zajmujących się informatyką też ukazały się teksty na ten temat. Napisane często przez znanych i szanowanych informatyków. Łączyła je wspólna myśl: „Niech nas ręka Boska broni!”.
Dla każdego (szanującego się) informatyka jest przecież proste i oczywiste, że Internet nie jest i NIGDY nie będzie w 100% bezpieczny. W tym miejscu, dyskusja na temat głosowania przez Internet powinna zostać (raz na zawsze) zakończona. Niestety, wielu ludzi nie jest tego w stanie zrozumieć. Pan Kwieciński podpiera się tym, że „miliony Polaków posiadają profile zaufane” i „znakomicie funkcjonuje aplikacja mObywatel”. Aż się prosi aby ironizować i dodać do tego elektroniczną bankowość która jak wiadomo też dobrze działa.
Internet to jest „coś” w czym z szybkością światła fruwają maluteńkie „koperty” które składają z zer i jedynek reprezentujących maluteńki ułamek tego co ich adresat widzi lub słyszy przy pomocy swojego komputera lub telefonu. Czemu „maluteńki ułamek”? - Ogromna większość tych kopert adresowana jest bowiem do urządzeń i programów które tymi kopertami zarządzają. Teoretycznie koperty te są idealnie zaadresowane i opisane. Tak aby odbiorca mógł je precyzyjnie poukładać. Praktycznie, co nanosekundę (1 sekunda to 1000000000 nanosekund) gubi się ogromna ilość kopert. Upraszczając (bardzo upraszczając), „Internet” musi wtedy rozpoznać powstałe błędy i poinformować nadawcę, czego brakuje aby nadawca mógł to wysłać jeszcze raz.
Sytuacja komplikuje się dużo bardziej gdy „ktoś” kto rozumie panujące w tym bałaganie zasady stara się świadomie powiększyć zamieszanie aby, korzystając z okazji, przemycić gdzieś nieuprawnione koperty. Ludzi którzy to robią nazywamy hackerami. Istnieją dwa rodzaje hackerów. Są to chłopcy w wieku od 15 do 20 (czasami trochę dłużej) lat. Czemu są to chłopcy a nie dziewczynki i dlaczego akurat w tak młodym wieku? - Mądrzy ludzie, w oparciu o naukowo potwierdzane przypuszczenia, twierdzą, że w głowach dorastających chłopców panuje hormonalna burza która wywołuje wielki chaos. Dzięki temu, tacy chłopcy dużo lepiej od siwych informatyków (nawet z profesorskimi tytułami) są w stanie rozumieć panujący w Internecie chaos. Drugim rodzajem hackerów są grupy doświadczonych informatyków którzy dysponują komputerami wartymi grube miliony dolarów. Są to zawodowcy którzy pracują dla potężnych instytucji – najczęściej państw.
„Internet” broni się przed nimi na wszelkie możliwe sposoby ale jego lawinowy rozwój powoduje, że CHAOS się ciągle powiększa i tym samym powiększa się ilość dziur przez które można wejść do środka i ominąć wszystkie zabezpieczenia. Tym bardziej, że nawet najlepsze zabezpieczenia nie są idealne i tworzą nowe dziury. Bez obawy popełnienia błędu, można więc napisać, że hackerzy są zawsze o krok przed tymi którzy starają się zapewnić bezpieczeństwo internetowych transakcji.
Pytanie; Czemu transakcje wykonywane w różnych „zaufanych profilach” są bezpieczne?, jest więc źle zadane. Nic złego się (najczęściej) nie dzieje gdyż rachunek kosztów i zysków powoduje, że hackerzy się takimi transakcjami nie interesują. Hackerzy interesują się tylko tym co może im przynieść duży (na prawdę DUŻY) zysk lub tym za co im inni (np., służby specjalne państw) zapłacą. Jest oczywiste, że służby specjalne wielu państw są skłonne DUŻO zapłacić za destabilizację krajów uważanych za wroga.
Czy ktoś jest w stanie wyobrazić sobie co by się stało gdyby (np., rok lub dwa) po wyborach okazało się, że wynik wyborów został „poprawiony” i nie istnieje nawet możliwość ustalenia jaki był ich prawdziwy wynik?
Jerzy Jacek Pilchowski