Poniedziałek, 25 listopada
Imieniny: Katarzyny, Erazma
Czytających: 3758
Zalogowanych: 2
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

Wałbrzych: Rozmowa z Katarzyną Groniec

Środa, 13 października 2010, 7:56
Aktualizacja: Czwartek, 14 października 2010, 13:08
Autor: Sven
Wałbrzych: Rozmowa z Katarzyną Groniec
Katarzyna Groniec
Fot. Iwona Ziółkowska
Niedawno w klubie A’Propos gościliśmy Katarzynę Groniec z koncertem zatytułowanym „Listy Julii”. Po występie namówiliśmy artystkę na krótką rozmowę.

- Pochodzi pani z Zabrza. Można powiedzieć, że Katarzyna Groniec jest Ślązaczką?

Katarzyna Groniec: Urodziłam się w Zabrzu. Wychowałam w Gliwicach. Nie do końca czuję się Ślązaczką. Jestem z mieszanej rodziny. Mój ojciec jest ze wschodu, mama jest ze Śląska. Poznałam śpiewny język zza Buga i śląską gwarę. Posługuję się jednym i drugim. A Śląsk lubię. Nie rozumiem ludzi, którzy mówią, że Śląsk jest brzydki. Ani tych, których gwara śląska zawstydza. Ślązacy to fajni ludzie. Ciepli i rodzinni.

- Proszę przypomnieć tę historię o odśpiewaniu „Mazurka Dąbrowskiego” na przyjęciu komunijnym siostry.

Katarzyna Groniec: Tę sytuację znam jedynie z rodzinnych opowieści, bo miałam wtedy rok i trzy miesiące. Na komunii siostry rodzice chwalili się, że małe dziecko, a śmiesznie śpiewa. Basem. Poproszone o demonstrację dziecko, zaśpiewało „Jeszcze Polska nie zginęła…” Wcześnie zaczęłam mówić, łatwo uczyłam się nowych słów i piosenek. Tato uczył mnie między innymi pieśni patriotycznych, znam ich wiele, od „Roty” poczynając. Znam też piosenki z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku i kolędy ze wszystkimi zwrotkami. Jestem więc odpowiednią osobą na uroczystości z różnych okazji. U cioci, siostry mamy, był akordeon i czasem wspólnie śpiewaliśmy. Wujek grał głównie śląskie piosenki. Bywały sprośne.

- Co to znaczy, że była pani postrachem wykładowców na warsztatach wokalistów jazzowych?

Katarzyna Groniec: Miałam szesnaście lat i pojechałam na warsztaty, żeby się czegoś nauczyć od takich mistrzów jak Włodek Pawlik, Bogdan Hołownia, Jan Ptaszyn Wróblewski, Jerzy Siemasz czy Elżbieta Zapendowska. Oni przyjechali, żeby się spotkać, poopowiadać, urządzić jam – session i, od czasu do czasu, czegoś nas nauczyć. A ja od śniadania chodziłam za wykładowcami i „trułam”. Doszło do tego, że gdy ja się pojawiałam, to oni się rozpierzchali.

- W „Metrze” i w Teatrze Studio Buffo spędziła pani prawie dziesięć lat. Jakie doświadczenia pozostały z tamtych czasów?

Katarzyna Groniec: Zostały przede wszystkim wspomnienia. Byliśmy grupą bardzo młodych ludzi, a wiadomo, że młodzi ludzie w grupie bywają niegrzeczni. I tacy byliśmy. Nauczyliśmy się podstaw zawodu, dzięki którym możliwy był dalszy rozwój. Z tą różnicą, że my dostaliśmy „w pigułce” w ciągu roku to, czego inni uczą się latami w szkołach. I trzeba było lat, żeby tę wiedzę uporządkować. W momencie przyjścia do „Metra” nikt z nas nie był aktorem. Nikt piosenkarzem. Pamiętam, że wzbudziliśmy poważne kontrowersje w środowisku teatralnym. Mówiono, że przecież są zwodowi aktorzy, przygotowani do zagrania w musicalu i nie trzeba brać ludzi „z ulicy”. Podobny ferment sieją dzisiaj aktorzy serialowi, którzy nie pokończyli szkół filmowych czy teatralnych. Byliśmy, niestety, zaczynem tego zjawiska.

- Czy rzeczywiście była pani taką skromną, nieśmiałą i cichą dziewczyną jak Anka z „Metra”?

Katarzyna Groniec: Tak. Nie potrafiliśmy zagrać postaci. Byliśmy zbyt słabi. Postacie były obsadzone osobami pasującymi charakterologicznie. Reżyser nie mógł powiedzieć: „zagraj”, bo nie umieliśmy, więc mówił: „bądź”. I byliśmy. Każdy po swojemu.

- Ma pani na koncie wiele nagród. Powiedziała pani kiedyś, że wszystkie są dla niej równie ważne. Może jednak któraś wysuwa się na czoło?

Katarzyna Groniec: Bardzo ważna jest dla mnie nagroda z Przeglądu Piosenki Aktorskiej w 1997 roku. Minęło wtedy sześć lat od premiery „Metra”, już trochę okrzepliśmy i nabraliśmy doświadczenia. W Buffo stworzyliśmy kilka przedstawień, między innymi „Do grającej szafy grosik wrzuć”, „Tyle miłości”, „Nie opuszczaj mnie”. Buffo zaczynało zjadać własny ogon. Brakowało nowych, rozwojowych pomysłów. Miałam poczucie marazmu. Zaczynało być trochę nudno. Stąd pomysł udziału we wrocławskim przeglądzie. Drugą taką nagrodą jest „Dyplom Mistrzowski” im. Aleksandra Bardiniego. Niestety, nie miałam okazji słuchać jego rad czy czegoś się od niego nauczyć.

- Wydała pani do tej pory sześć płyt. Najpierw trzy – co dwa lata, potem były trzy lata przerwy i kolejne trzy co roku. Doszukiwać się w tym jakiegoś klucza?

Katarzyna Groniec: Nie ma w tym żadnego klucza. Tym bardziej, że nie liczę płyty koncertowej z 2008 roku jako odrębnego dzieła. Nawet nie wiedziałam, że byłam nagrywana. Zespół wie, że się w takich sytuacjach stresuję, więc mi nie powiedzieli. Nagrań było kilka. Wybrany został koncert ze Szczecina, ponieważ Filharmonia Szczecińska posiada świetnie brzmiący fortepian. Gdy jest dobrze brzmiący instrument, wszystko brzmi lepiej. Na tej płycie jest też kilka piosenek, jak „Bigotki” czy „Krzyżówka”, których nie nagrałabym w studio.

- Czy nie ma pani ochoty na wyjście z kręgu piosenki aktorskiej?

Katarzyna Groniec: Cały czas poszukuję. Jeżeli mam potrzebę „dotknięcia” czegoś innego, robię to. Efektem jest choćby płyta „Przypadki” czy „Listy Julii”. Jednak nie widzę szans, by polemizować czy walczyć z „szufladą”, do której mnie włożono. Wciąż pokutuje przekonanie, że jak piosenka aktorska, to na scenie stoi pani, patrzy w daaaal, „zawiesza się”, jak zaśpiewa, to nie wiadomo o czym, ale za to jest natchniona. Piosenka aktorska od dawna tak nie wygląda. Próbuję wyjść z tej niszy. Tworzę różne rzeczy, ale żeby to zauważyć trzeba wykazać odrobinę dobrej woli, bo to, co robię nie jest ani różowe, ani wyjątkowo spektakularne.

- Myśli pani czasem o zagraniu jakiejś dużej roli w filmie?

Katarzyna Groniec: Nie istnieję w tym środowisku. Właściwie nie istnieję w żadnym środowisku. Może byłaby to fajna zabawa, ale nie mam zacięcia do chodzenia na castingi. Byłam jakieś piętnaście lat temu na dwóch castingach, z których jeden wygrałam. Filmu nie nakręcono z braku pieniędzy. Poza tym aktorstwo dramatyczne działa inaczej niż „piosenkowe”. Dla mnie zapamiętanie tekstu bez muzyki to w ogóle mało realna sprawa.

- Kiedy możemy liczyć na kolejną płytę?

Katarzyna Groniec: W przyszłym roku. Pracuję nad nowymi piosenkami. Materiał powoli nabiera konkretnego kształtu.

- Życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.

Ogłoszenia

Czytaj również

Copyright © 2002-2024 Highlander's Group