Przepływająca przez Wałbrzych Pełcznica zbierała praktycznie na całej swojej długości wszystkie odpady fabryczne i kloaczne niemal stutysięcznej społeczności. Jej niegdyś romantyczne brzegi zostały ciasno zabudowane osiedlami robotniczymi, a dawniej królujący w jej wodach pstrąg zniknął zupełnie. Wałbrzyska rzeka przekształciła się w cuchnący ściek, zatruwając okolice strasznym odorem, docierającym aż na tarasy Książa. Daisy postanowiła odkryć źródło tego zatrucia. Ustaliła, że dziesiątki kopalń i fabryk wpuszczają do rzeki swoje ścieki. Z przerażeniem stwierdziła także, że wzdłuż brzegów ciągną się przybudówki i szopy oraz studnie, z których ludzie czerpią wodę do picia. Gwałtowny protest Daisy skierowany do władz lokalnych spowodował jedynie „urzędową inspekcję”. Jednak potwierdziła ona, że zatruta woda jest powodem wciąż powracających epidemii cholery i tyfusu, zbierających śmiertelne żniwo. Daisy nie dała za wygraną i kolejno interweniowała u władz we Wrocławiu, następnie przed rządem pruskim w Berlinie, aby w końcu zwrócić się do samego cesarza, opisując szczerze stan sanitarny Wałbrzycha: „gdzie tysiące ludzi żyje w norach, pozbawionych wszelkich urządzeń koniecznych do życia, zmuszonych do stawiania ubikacji, a raczej nędznych „prewetów” nad brzegami potoków i rzeki, powodując zatrucie wody niezbędnej do picia, jak również do mycia”.
Daisy naraziła się lokalnym władzom, zaś cesarz zwalił winę na węgiel jej teścia, właściciela wałbrzyskich kopalń, księcia Jana Henryka XI von Pless (zm.1907). Księżna von Pless zdała sobie sprawę z tego, że jej własne obserwacje i zalecenia nie wystarczają, że potrzebne są dowody naukowe. Najpierw zwróciła się więc z prośbą o ekspertyzę do bakteriologów z Uniwersytetu Wrocławskiego. Kolejną wykonali już specjaliści z Wielkiej Brytanii i pod przewodnictwem dra Greene’a grupa inżynierów zaprojektowała całkowicie wyodrębniony system kanalizacyjny. Zlikwidowano wszystkie przybrzeżne studnie i doprowadzono wodociąg do większości wałbrzyskich dzielnic. Ponadto zatruta rzeka została zakryta i w przestrzeniach zamieszkałych do dziś biegnie pod ziemią. Osobno zaprojektowano uznawaną w tamtych czasach za wielką oczyszczalnię ścieków. Ustalono też koszty tego ogromnego przedsięwzięcia. Daisy z dumą przedstawiła projekt pod nazwą „Raport komisji Greena” pruskiemu rządowi w Berlinie. W 1905 cesarz zawiadomił ją osobiście „że projekt, o który tak dzielnie walczyła będzie zrealizowany w wyniku przyznanych funduszy”.
Ogromne przedsięwzięcie – „oczyszczanie rzek” zakończyło się w 1912 roku. Jest bardzo znamiennym, że ostania epidemia tyfusu na tamtych terenach, w najbardziej zagęszczonym miasteczku Altwasser (dziś dzielnica Wałbrzycha Stary Zdrój) wybuchła w 1911 roku, aby się już nie powtórzyć.
Opr. Mateusz Mykytyszyn – Zamek Książ w Wałbrzychu
Opisy przyrody w autorstwa księżnej Daisy
Fragmenty: („Lepiej przemilczeć -prywatne pamiętniki ksieżnej Daisy von Pless z lat 1896-1913“, tłumaczenie: B. Borkowy. Publikacja: Zamek Książ, grudzień 2013)
Generalizując, sceneria Dolnego Śląska przypomina mi Turyngię, Czarny Las i po części także, góry Szkocji i Bawarii. Jest to kraj wymarzony dla sportowca, który może tam łowić i polować na różne sposoby, wspinać się na szczyty, zjeżdżać na nartach lub sankach oraz uprawiać inne zimowe dyscypliny. Jego wielkie, porównywalne tylko z kanadyjskimi, jeziora zaopatrują w ryby całe Niemcy. W przeszłości wydobywano tu złoto i srebro. Dzisiaj na Śląsk przyjeżdżają ludzie z całego świata do kurortów, które leczą wszystkie – za wyjątkiem mojej! – choroby.
Mówią, że zamek posiada od pięciu do sześciuset pokoi. Nie wiem, bo nigdy ich nie policzyłam. Ale wiem, że z okien każdego z nich widać słynne na całym świecie cudo natury jakim są Waldenburger Gebirge (pol. Góry Wałbrzyskie) . Fürstenstein, co znaczy Książęca Skała, wznosi się trzy tysiące stóp nad poziomem morza, nic więc dziwnego że widoki z wież zamkowych zapierają dech. Dziki, przestronny krajobraz tej części Śląska jest nie do opisania przepiękny. Może gdy czytelnicy moich pamiętników trafią w nich na jego opisy, docenią go i pokochają na równi ze mną. Wiosną, która przychodzi do wschodniej Europy później, niż gdzie indziej, eksplozja owocowych i innych kwitnących drzew jest oszałamiająco urocza; piękno lata leży w jego przemożnym bogactwie; jesienią, lasy śpiewające nutami tysiąca kolorów przenoszą nas do niebios; a zima, z kryształowymi drzewami wyskakującymi ze śniegowych pustyni, jest jedną niekończącą się krainą z baśni. Być może, gdzieś w Ameryce lub Kanadzie są wspanialsze zimy, ale chyba w żadnym innym kraju pory roku nie rozpościerają przed nami gobelinów tak czarujących, że trudno z nich wybrać najładniejszy. W dodatku robią to w mgnieniu oka, bo pogoda na Śląsku potrafi się zmienić błyskawicznie.