Jedziemy dalej. Zatrzymujemy się na przystanku z napisem „Wałbrzych”.
Do tego miejsca nie mam daleko. Dosłownie 1:15 h jestem na miejscu.
Starto o godzinie 11. W moim mieście trwało nadal Święto Ceramiki i weź tutaj człowieku znajdź złoty środek. Zregeneruj się po mocnych 5 km w 24 godziny w ten magiczny czas…
Jak tutaj zrezygnować z takiej imprezy, raz w roku i pójść szybko do łóżka? Zrezygnowałem z piwka oraz z festynowego jedzenia (przesunąłem to na niedzielę jako nagroda za intensywny weekend). Spać poszedłem około północy, a wstałem po 6.00, czyli można powiedzieć, że w porządku. Nogi nawet lekkie, dobry prognostyk.
Nie biegałem jeszcze półmaratonu po górzystym terenie, bo wałbrzyskie podbiegi można podpiąć pod tą kategorię. Niech ktoś mi powie, że dwa pierwsze podbiegi, czyli tuż za startem, w stronę biura zawodów, a następnie na ul. Gen. Sikorskiego to lekkie wzniesienia, no to chylę czoła, bo dla mnie szczególnie ten drugi podbieg, na drugiej pętli zdemolował mi łydki…
…ale powolutku. Jak wspomniałem byłem nowicjuszem w tym regionie. Na początku podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami, czy naprawdę warto zawitać do Wałbrzycha i czy można wyjechać stąd z bagażem pełnym pozytywnych wspomnień.
Atmosfera i organizacja biegu
Oznakowanie
Dłuuuugo jechałem przez miasto zanim dotarłem do Biura Zawodów i dopiero przed samym budynkiem zauważyłem jedną tabliczkę wskazującą jego lokalizację.
Gdyby nie tłumy na miejscu, nie byłoby łatwo znaleźć celu podróży dla kogoś kto nie zna Wałbrzycha. Czy to problem? Jeśli ktoś pędzi po numer startowy i ma mało czasu do startu, wtedy takie detale odgrywają istotną rolę. Natomiast oznakowanie spod Biura Zawodów do miejsca startu było jak najbardziej wystarczające. I to chyba na tyle mojego narzekania…
Kibice z innej bajki…
Po dotarciu na start zauważyłem miejscową drużynę rugby, która pilnowała porządku w poszczególnych strefach. Bardzo fajny pomysł! Przykuwał uwagę.
Już na pierwszych kilometrach do walki zagrzewały małe dzieciaki ze szkoły podstawowej, które robiły niezły hałas! Piona musiała być przybita!
Co jednak spowodowało, że mi nagle szczena opadła, to kibice w podeszłym wieku z instrumentami, którzy śpiewali znane stare przeboje, ale za to w taki sposób, że człowiek od razu zaciskał pięść w geście przypływu mocy! A jeden z Panów ustawiony na końcu tej grupy, który krzyczał: „Jedziecie z tym koksem”, a przy tym wymachiwał gitarą w powietrzu jakby to było lasso. No powalił mnie na kolana! Ciężko jest ubrać to w odpowiednie słowa, ale wyobraźcie sobie taki obrazek Pana w podeszłym wieku, który wymachuje gitarą jak nastolatek i nagle rzuca takim tekstem. To przecież nogi same wyrywają się do biegu!
Mieszkańcy krzyczący z okien, grupa przebierańców po drodze na tym drugim cholernym podbiegu rozśmieszała przeróżnymi gestami i jak takim odmówić przybicia piątki. Ci wszyscy naprawdę odwalili kawał dobrej roboty! I powiem Wam jeszcze jedno! Zawodnik czuje to jak kibic zagrzewa do walki, a nie tylko stoi i patrzy na Ciebie jak na debila, poklaskując paluszkami, bo tak wypada lub założy okularki i wlepi się w szklany ekran telefonu zamiast kibicować. Może akurat serduszkował relacje live na fejsie, hmm… no mniejsza z tym.
Do rzeczy! Tutaj ludzie zdzierali gardła! Dawali z siebie wszystko, żeby Wałbrzych utkwił nam w pamięci i przede wszystkim zachęcił do powrotu. Czułem to od pierwszych kilometrów. Moim zdaniem idealnie zrekompensowali trudy, jakie nam Biegaczom towarzyszyły na tej trasie. To była idealna odskocznia, żeby choć na chwilę zapomnieć o słowach: „No kiedy w końcu do cholery skończy się ten podbieg.”
Najbardziej rozbroił mnie przypadkowy widok na samym początku drugiego okrążenia, przed pierwszym długim podbiegiem. Na przystanku siedziało 5-6 osób i wszystkie te osoby jadły loda. Spojrzałem tak na wierzchołek podbiegu, po chwili na nich i „kurde… Ci to mają dobrze. Wpierdzielają loda, a ja z własnej woli biegam po tych górkach.” Głośno jednak krzyknąłem:
-„Smacznego!”
-„Dziękuuujeeemy! Może spróbujesz?”
-„Nieee… Jeszcze nie teraz”
Biedny ten Biegacz. Musi non stop walczyć ze swoimi słabościami i natrafiać na takie pokusy… Nie mamy lekko prawda?
Kurtyny wodne. Chociaż nie było na szczęście dużego upału i tak spełniły swoje zadanie – doskonale orzeźwiły przed czy po trudach biegania pod górkę.
Bardzo bogaty bufet.
Kawa, herbata, ciasto, gorący posiłek, banany, napoje, strefa masażu oraz wystarczająca ilość ławek do odsapnięcia z pewnością zasługują na uznanie. Wszystko bardzo sprawnie zorganizowane oraz bardzo dobrze oznaczone po przekroczeniu linii mety.
Co mnie najbardziej pozytywnie zaskoczyło to nagrody po biegu.
Każda kategoria wiekowa, najlepsze zespoły, najmłodszy oraz najstarszy uczestnik biegu, najszybszy wałbrzyszanin itd. Tych kategorii i nagród było mnóstwo. Statuetki, torby sportowe, nagrody pieniężne. Okeeej… Gdy każdy czekał na gwóźdź programu, czyli rozlosowanie zwycięzcy auta marki Toyota, mogło to być męczące, ale pochwalam takie rozwiązanie i docenienie na forum nie tylko pierwszej trójki głównego biegu!
Sam bieg dla mnie?
Dał na pewno po tyłku – delikatnie to ujmując!
Szczególnie te podbiegi. Nie miałem jeszcze styczności z takimi górkami na zawodach, a każdy kto biegł, wie doskonale jakie piętno odznaczyły w naszych nogach…
Tempo co chwilę skakało. Z górki 3:30min/km, a zaraz na podbiegu 4:30-5:00min/km. Starałem się robić tak, że gdy docierałem na samą górę, to nie odpoczywałem z górki, tylko cisnąłem, co pozwoliło mi wyprzedzić grupę osób. To była jedyna szansa, żeby coś nadrobić, po wycieńczeniu wbiegając pod te kocie łby.
Co mi jeszcze zdecydowanie dało popalić to kostka w okolicy rynku.
Była ona dużych rozmiarów, naprawdę spora i nierównomiernie osadzona, co odbiło się na łydkach. Czasami nawet prowadziła pod górę. W tych miejscach noga mocniej pracowała. Gdzie była tylko możliwość, wbiegałem na chodnik, na którym kostka wyglądała zupełnie inaczej, ale takich odcinków nie było zbyt wiele. Wraz z podbiegami utworzyli mieszankę wybuchową – to na pewno.
Wrażenia z Wałbrzycha?
Przede wszystkim nowe doświadczenia. To był mój pierwszy półmaraton, przed którym powiedziałem sobie, że kompletnie nie liczę na jakikolwiek czas. Wiedziałem, że teren będzie trudny i musiałem podejść do niego z pokorą. Już wiem, że w dążeniu do upragnionego celu, nie zawsze liczą się cyferki, a liczy się pogratulowanie kibicom na trasie, przybicie im piątki czy odwzajemnienie uśmiechu i z takim podejściem powiem Wam, że można ukończyć zawody z wielkim bananem na twarzy, a nie wiem czy nie większym niż po trudach we Wrocławiu, bo tak kibice naładowali mnie po drodze porządną energią.
Kto jeszcze tutaj nie zawitał to naprawdę gorąco polecam! Trasa może nie należy do najłatwiejszych, ale cały trud rekompensują kibice, którzy zostawiają cząstke siebie na trasie, malownicze widoki na wierzchołku podbiegów oraz… możliwość wyjechania nowiutkim autem z tego miejsca lub z innymi nagrodami pocieszenia, a jest ich sporo. Biorąc pod uwagę mniejszą frekwencję w porównaniu do Wrocławia, Poznania czy Krakowa szanse są spore. A może to właśnie Ty za rok wyjedziesz stąd nowiutkim samochodem? Ja wyjechałem z Wałbrzycha z myślą o obowiązkowym powrocie za rok, żeby ponownie zmierzyć się z samym sobą i przy okazji uciec od płaskich jak stół terenów. Jednak warto wypluć płuca na tej trasie, żeby odkryć wałbrzyskie serce pełne wigoru i powera!
Pozdrawiam Biegacza, który zapytał mnie przed startem: Gdzie moja sztanga?