"Rysiek, albo "Rychu" bo tak go też nazywaliśmy pracował z nami 21 lat. Był certyfikowanym instruktorem terapii uzależnień, posiadał także certyfikat terapeuty Krajowego Biura ds. Narkomanii. Był terapeutą wszechstronnym - znakomicie radził sobie w każdym obszarze terapii uzależnień, ale jego szczególną pasją zawodową była praca z ludźmi uzależnionymi od narkotyków. Rozumiał ich, szybko i łatwo nawiązywał kontakt i budował terapeutyczną relację. Zwłaszcza z tymi szczególnie wymagającymi od terapeuty talentu, umiejętności i "drygu" - ludźmi młodymi. Praca z młodymi uzależnionymi a także profilaktyka uzależnień prowadzona z młodzieżą była jego żywiołem. Rozumiał i "czuł" młodzież. Był bardzo lubiany przez pacjentów. Prywatnie ojciec i mąż każdą wolną chwilę poświęcający swojej rodzinie. Obdarzony jedynym w swoim rodzaju poczuciem humoru. Kochał motoryzację, wędkowanie i muzykę. Zwłaszcza bluesa. O samochodach, wyjazdach na ryby, koncertach można było z nim rozmawiać godzinami. Żył szybko. I chyba za szybko. Spalał się w swojej pracy i w swoich pasjach. Mimo, że od kilku miesięcy już z nami nie pracował był stale obecny - w rozmowach, wspomnieniach, anegdotach. Utrzymywał stały kontakt z większością z nas. Wiadomość o jego śmierci była dla nas ogromnym szokiem. To, że już nie zajedzie nigdy pod bramę zakładu, nie odjedzie z piskiem opon, nie rzuci jakimś dowcipem, że już nigdy go nie zobaczymy - to wszystko nie przechodzi nam przez głowę i nie możemy tego przyjąć do wiadomości. "Niech dobry Bóg zawsze Cię za rękę trzyma, kiedy ciemna noc" - jak śpiewał Rysiu Twój ulubiony "Dżem". Odpoczywaj po trudach życia. Już nic nie musisz i nigdzie nie trzeba się spieszyć... Będzie nam Ciebie bardzo brakowało... " - czytamy na profilu ZLO w Czarnym Borze.