Tekst redaktora Marka Szelesa nosi przesłanki, jak i same okoliczności ten kierunek myślenia narzucają, że został napisany na zamówienie prezydenta Romana Szelemeja. Włodarz miasta jest wystraszony i zdenerwowany tym, że w RM niespodziewanie dla niego samego odezwały się głosy krytyczne w stosunku m.in. do budżetu na rok 2025. Niewygodny temat należy w zarodku spacyfikować i postawić tamę, uciekając od merytorycznej dyskusji na temat polityki finansowej miasta. Grupa funkcjonująca wokół Wałbrzych24 jest niezaprzeczalnie narzędziem „pierwszego wyboru”.
Wstępniak – dla wyjaśnienia zawiłości uwarunkowań:
15 marca 2024r. odbyło się nagranie w studio TV Wałbrzych24. Gościem Dnia miał być Tomasz Maciejowski, a redaktorem prowadzącym Tomasz Chojnowski. Czyli praktycznie początek kampanii samorządowej, w lokalnym wydaniu. Przed nagraniem audycji właściciel grupy medialnej zaprosił przybyłych gości (czyli mnie - Tomasza Maciejowskiego i Rafała Kiercza) na krótką pogawędkę, która z jednej strony miała pokazać adeptom polityki lokalnej kto rozdaje tutaj karty i jaką mocną sprawczą dysponuje sam Dariusz Domagała. Całej kuchni tej rozmowy nie wypada przytaczać. Natomiast ówcześnie pan Dariusz dysponował jeszcze wolnymi tablicami (billboardy na terenie miasta), które zaproponował w cenie 2,5 tys. zł, na okres około 2 tygodni – do wyborów, za jedną udostępnioną powierzchnię. Z grubsza licząc, zapewne 2 lub 3 krotnie wyższa cena od tej dedykowanej Romanowi Szełemejowi. Po tym spotkaniu doszło jeszcze do rozmowy telefonicznej, w której pan D.D. skwitował swoją ofertę „potencjalnej współpracy marketingowej”, słowami mocno okraszonymi przecinkami, ogólnie że nie lubi PiS-owców, a tym bardziej przegranych nie ma zamiaru wspierać. Trochę poniosło pana D.D., ale to był wieczór i miał prawo coś „chlapnąć”.
Można przytaczać liczne przykłady kooperacji między Romanem Szełemejem a panem D.D., które opierały się na wykorzystaniu majątku należącego do Mieszkańców. Medialna burza o dotację z budżetu miasta w kwocie prawie 500 tys. zł (2015r.) na remont zabytkowego pałacu Daisy, który zakończył się wyszabrowaniem co lepszych elementów wyposażenia tego obiektu. Nikt tego nie rozliczył, wszyscy nabrali wodę w usta, itd. Dzisiaj pan D.D. prowadzi m.in. interes życia na zasobie miejskim, czyli na Zamku Książ. Pytania radnych (w formie interpelacji) o umowy, wymagane postępowania przetargowe, kwoty, itd. zostały skwitowane przez samego Romana Szełemeja stwierdzeniem, że inf. dot. Zamku Książ i jego kontrahenta – pana D.D., są obecnie nieosiągalne, możliwy termin ich udostępnienia to koniec grudnia 2024r. Jak Państwo dobrze wiedzą, pani prezes Żabska uciekła z zamczyska na fotel wojewody, a udzielenia informacji jak nie było tak nie ma i do momentu odwołania prezydenta Szełemeja zapewne Mieszkańcy jej nie otrzymają. Dodatkowo, pół roku temu pan D.D. zostaje powołany na członka Rady Nadzorczej Legnickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej S.A. – czy miał na to odpowiednie papiery? Takich informacji też nie udzielą Państwu (próbę podjęliśmy). Czy promotorem pana D.D. na Strefę był pan R.Sz. – tutaj retoryczna figura nam się kłania.
Rzeczywistość, o której mówić nie wypada?
Autorem wypracowania o datkach Tomasza Maciejowskiego na rzecz Prawa i Sprawiedliwości został redaktor Marek Szeles, przygarnięty owego czasu „do firmy” przez pana D.D. Główny zarzut, że Tomasz Maciejowski wspierał finansowo (jawnie, a nie pod stołem, jak to u sołtysów przeróżnej maści zazwyczaj bywa) swoją organizację partyjną. Informacje te są jawne i każdy obywatel może wysłać e-mail do Państwowej Komisji Wyborczej z prośbą o udostępnienie listy „darczyńców” poszczególnych ugrupowań politycznych. Można wówczas przeliczyć i podać śmiało pełną rzeczywistą wartość, a nie wybiórcze pozycje przygotowane przez biuro prasowe Romana Sz. Ja również swojego czasu to uczyniłem i sprawdziłem jak jeden z najzamożniejszych wałbrzyszan partycypował w sukcesie swojej partii. Wpłata Romana Szełemja (ta zgodna z prawem) była w danym roku praktycznie dziesięciokrotnie niższa od mojej, a biedy facet przecież nie klepał, a wręcz gromadził zasoby z naddatkiem, żerując na szpitalu budowanym ze składek wałbrzyskich górników, energetyków, itd. Teraz drodzy Państwo należałoby wrócić do kampanii wyborczej – tej ostatniej samorządowej. Mój limit wydatków na tę kampanię wynosił około 25 tys. zł. Tych pieniędzy nie przekazuje partia-matka kandydatowi, ale kandydat sam sobie musi wpłacić. Tak też jest w PO/KO. Mieliście Państwo wiele zarzutów w stosunku do widoczności mojej kampanii prezydenckiej – po prostu, uczciwie podchodząc do wyborów i Wyborców, za te 20 tys. zł nie jest w stanie kandydat oblepić całego Wałbrzycha – do tego mając stawkę „z kosmosu” za jeden billboard u D.D. Budżet Romana Szełemeja (ten oficjalny) mógł być trochę wyższy, ale wizualnie jego twarz widniała na każdym rogu ulicy wałbrzyskiej i nie tylko – pytanie zasadnicze … czy w tym wypadku pieniądze chodziły dziesiątkami – setkami tysięcy pod stołem? I czy takie rozwiązanie Państwo docelowo preferujecie?
Pan redaktor Szeles i biuro prasowe prezydenta, doskonale wiedzą, że te wpłaty (oficjalne oczywiście) zasilają budżety kampanijne wskazanych przez wpłacającego kandydatów do sejmu, senatu, europarlamentu, itd. ponieważ oni w 90% nie otrzymują środków z centrali partyjnej. Partia organizuje zazwyczaj kampanię ogólnopolską – centralną, a kandydaci z miejsc poniżej pierwszego zazwyczaj muszą radzić sobie sami i szukać wsparcia. Ja faktycznie każdą swoją wpłatę dedykowałem konkretnej osobie, która niosła za sobą gwarancję (z mojego subiektywnego punktu widzenia) dobrze wykonanej w przyszłości służby.
Kogo desygnują partie polityczne na stanowiska? Oczywiście, że w pierwszej kolejności do postępowania konkursowego (ja przynajmniej przez takie rozmowy musiałem przebrnąć) wskazuje się osoby posiadające kwalifikacje i doświadczenie, do tego jeśli posiada ta osoba legitymację partyjną, to jest „pełnia szczęścia” i gwarancja potencjalnego sukcesu. Czy zdarzają się powołania osób, które już na etapie analizy dokumentów dają podstawy decyzji obarczonej dużym ryzykiem. Tak, sami Państwo wielokrotnie się przekonujecie, że nie tylko pod skrzydłami danego prezesa można kraść, ale i spalić jakiś obiekt przy okazji, itd. Być może PO i Roman Szełemej mieli wówczas pecha wskazując takich a nie innych ludzi.
Moje zarobki w Sanatoriach Dolnośląskich opierały się na standardowej umowie i taką samą umowę mieli inni prezesi spółek uzdrowiskowych. Jeżeli uposażenie było zbyt wysokie, w opinii redakcji i włodarza, to dzisiaj prezesi desygnowani przez Romana Szełemeja powinni poprosić o obniżenie tej kwoty. Jest to do przeprowadzenia, ponieważ w okresie pandemii, gdy 20% załogi Sanatoriów Dolnośląskich musiało pójść na kilkumiesięczne postojowe, co wiązało się z obniżeniem ich wynagrodzenia o 20-30%, ja byłem jedynym prezesem, który poprosił Radę Nadzorczą, abym również moje wynagrodzenie zostało o 30% obniżone w tym samym okresie. Rada Nadzorcza spełniła moje żądanie.
Użyte w tekście, popełnionym przez redaktora Szelesa, zdanie „w pewnym sensie zapłacili za to wszyscy pracownicy Sanatoriów Dolnośląskich” jest nieadekwatne do okoliczności, a wręcz głupie. Wystarczy popatrzeć na wskaźniki i wyniki spółki, które ona generowała pod moim kierownictwem i porównać je z danymi od początku istnienia tego podmiotu. Być może to zasługa „szczęścia i okoliczności mikro-makroekonomicznych”, ale nie po to się zatrudnia człowieka, żeby przynosił plagi nieszczęść ekonomiczno-gospodarczych i bazował tylko na samym PR-e oraz pożyczonych pieniądzach. Roman Szełemej doskonale ten temat zna, a D.D. nie będzie miał nigdy oporu poprosić o więcej, a z wdzięczności puści jeszcze niejeden tekst.
Tomasz Maciejowski