- Jest Pani nie tylko aktorką teatralną, ale i filmową. Która forma bardziej Pani odpowiada?
Anna Golonka: Moją wielką miłością jest teatr. Jego specyfika polega na tym, że to co robimy dzieje się tu i teraz. Każdy spektakl, pomimo pewnych ustalonych ram, jest inny. Bo inna jest moja kondycja, w zależności od pory o jakiej gram, co nie znaczy, że ta rola się zmienia. Mamy dokładne wskazówki od reżysera, trzymamy się tych ról, natomiast to się cały czas dzieje na żywo. To co jest wspaniałe, to że czuje się energię publiczności. Nie zawsze jest ona pozytywna, czasem negatywna, jednak to jest coś co podkręca w jakiś sposób tę adrenalinę, daje mi siłę, uskrzydla. Kiedy kończy się spektakl, słyszy się brawa, widzi reakcję publiczności i to jest coś niesamowitego, czego na pewno potrzebuję w życiu. W filmie niestety tego nie ma, jednak sama praca jest też niezwykle ciekawa i na pewno bardzo rozwijająca.
- Czym różni się przygotowanie aktora do roli w teatrze, a czym w filmie?
Anna Golonka: Jeśli chodzi o film, moje doświadczenie nie jest jeszcze takie bardzo duże, więc mogę mówić tylko o tym, co robiłam i z jakimi reżyserami pracowałam, bo na pewno jest różnie. Generalnie mogę powiedzieć, że w teatrze znaczenie więcej czasu poświęcamy na przygotowanie. To jest gra zespołowa, tu wszyscy są ważni. U nas próby trwają właściwie cały dzień, od godziny 10.00 do 20.00 z przerwą na obiad, gdzie wszyscy jesteśmy na próbach, czy ktoś gra epizod czy główną rolę. Musi być, by wiedzieć co się dzieje. Chłoniemy ten klimat, uczymy się go, tego abecadła danego przedstawienia, więc wydaje mi się, że jest to praca bardziej zespołowa. Natomiast w tych filmach, w których miałam okazję zagrać, to ważne dla mnie rzeczy to są dwa filmy Artura Pilarczyka. Kino niszowe niezależne, ale bardzo dobre, wartościowe scenariusze i zdjęcia, operatora Mariusza Konopki, który już jest nagradzany na festiwalach, odnosi sukcesy. Tam praca była bardzo fajna, ponieważ reżyser przygotowywał się razem z aktorami. Mieliśmy próby czytane tak jak w teatrze, zanim stanęliśmy przed kamerą, były spotkania, omówienia postaci. Całego ich życia, nie tylko tych elementów, które pojawiają się w filmie. Natomiast, jeśli chodzi o pracę na planie, wygląda to trochę inaczej, ponieważ zespół spotyka się w konkretnych sytuacjach, konkretnych scenach. Można nie spotkać aktorów grających w tym samym filmie, bo nie ma się wspólnych scen, więc jest to dzieło już bardziej skupione na detalu, na danej sytuacji. W teatrze jednak działamy wszyscy, jesteśmy w pracy cały czas razem.
- Znalazłam informację, że gra Pani także na planie żywym. Proszę wyjaśnić, co oznacza ten termin?
Anna Golonka: Plan żywy to określenie, które funkcjonuje w szkole teatralnej, więc dla nas jest zrozumiałe. Ja kończyłam wydział lalkowy i w szkole lalkowej mamy oczywiście zajęcia z technik lalkowych, a plan żywy to jest gra dramatyczna, po prostu. W planie żywym nie przekładam swoich emocji na lalkę, tylko gram sobą, jak aktorzy w teatrze dramatycznym. U nas nazywa się to właśnie planem żywym.
- Czy lubi Pani pracę z dziećmi?
Anna Golonka: Lubię, przede wszystkim dlatego, że ciągle mi przypominają, żeby ufać swojej wyobraźni, swojej wrażliwości – mają świetną wrażliwość. Jeżeli dzieci nie są gdzieś tam ograniczone przez dorosłych, są świetne, szczere i prawdziwe. Czasem to, co mówią może być drastyczne, bo mówią wprost, co im się podoba, a co jest brzydkie. Uważam, że jest to świetne, zwłaszcza dla aktora. To ważne, żeby zachować w sobie tę wrażliwość dziecka, tę świeżość, czyli nie być hipokrytą i nie bać się mówić tego, co naprawdę czujemy, co myślimy. No i nieposkromiona wyobraźnia dziecięca, co w mojej pracy bardzo się przydaje.
- W Teatrze Lalki i Aktora gra Pani od 2004 roku. Proszę powiedzieć, czy granie w takich spektaklach dla dzieci nie jest czasem realizacją własnych marzeń z dzieciństwa? Tu może się Pani wcielić w rolę księżniczki, wróżki...
Anna Golonka: Rzadko grywam księżniczki (śmiech). Jak byłam dzieckiem to nie marzyłam, żeby być aktorką. Wręcz przeciwnie. Marzyłam zupełnie o innych zawodach, począwszy od krawcowej. Myślę, że może ten zawód gdzieś tam wypłynął, bo jako dziecko byłam bardzo nieśmiała i poprzez uczenie się wierszyków, śpiewanie piosenek to było takie przełamywanie mojej nieśmiałości. Dlatego, że nie musiałam się zastanawiać, co mam powiedzieć cioci, która skądś przyjeżdża, bo umiałam krótki wierszyk i mówiłam to. Myślę, że była to forma pokonywania własnej nieśmiałości, wyjścia do ludzi, do dorosłych często, których nie powiem, że się bałam, ale czułam się onieśmielona.
- Czy w takim razie nadal jest Pani nieśmiała?
Anna Golonka: Myślę, że gdzieś tam to minęło, że teraz jestem bardzo otwartym człowiekiem. Uwielbiam poznawać nowych ludzi. Człowiek jako istota, generalnie bardzo mnie interesuje, zwłaszcza jego osobowość. Każdy z nas jest inny, a jednak mimo wszystko można znaleźć podobieństwa. Mam wielu znajomych, pochodzących z różnych krajów i to jest niezwykłe, że pomimo różnić języka, znajdujemy wspólne cechy i to jest niesamowite.
- Proszę mi powiedzieć, czy każde przedstawienie, które gracie, a jest ich np. w miesiącu kilka, wygląda tak samo?
Anna Golonka: Każdy spektakl ma jakieś określone ramy, oczywiście to od reżysera zależy, czy one określone są od początku do końca - każdy nasz gest, mina czy tembr głosu. Niektórzy zakładają jednak pewną dowolność. Na przykład są przedstawienia, w których możemy improwizować, oczywiście na konkretny temat. My się staramy trzymać wszystkich wskazówek reżysera i robić dokładnie to, co on chciał. Natomiast wiadomo, że każdy aktor dojrzewa wraz ze spektaklem, spektakl też dojrzewa. Premiera jest takim momentem, kiedy ten spektakl dopiero wychodzi na światło dzienne i jeszcze jest na tyle świeży, że pewne rzeczy nie wychodzą tak do końca naturalnie. Po zagraniu stu spektakli, rzeczy, na których musieliśmy się mocnej skupiać, wychodzą dużo swobodniej. Na pewno spektakle ewoluują, a my staramy się postacie wypełnić sobą, nadać im charakter.
- Co robi aktor, gdy zapomni tekstu?
Anna Golonka: Improwizuje. Chociaż okres prób jest takim etapem, że my się oswajamy i z ruchem i słowem. Czasem jest tak, że ktoś w kulisach mówi „o jejku, co ja mam powiedzieć, co ja teraz mówię”, ale potem wchodzi na scenę w daną sytuację i sam tekst wychodzi. Gdzieś tam istnieje pamięć ciała, to wszystko w nas jest. Oczywiście zdarza się, że aktor zapomni jakiegoś słowa, tekstu, jednak my wchodząc na scenę wiemy kim jesteśmy i w jakiej sytuacji mówimy, więc trzeba sięgnąć po improwizację, mówić w podobnym kontekście, pytać o podobną rzecz. Po prostu improwizujemy.
- Czy po tylu latach wciąż Pani odczuwa tremę po wyjściu na sceną?
Anna Golonka: Tak i myślę, że to jest dobre. Wydaje mi się, że ta adrenalina jest mi potrzebna, że mi służy, pomaga się skupić. Oczywiście trzeba mieć swoje sposoby, żeby nas „nie zjadła”, natomiast wydaje mi się, że ludzie pracujący w zawodzie aktora wykorzystują tremę w sposób pozytywny, mobilizacyjny. Jest to ta pozytywna adrenalina, ten zastrzyk, dzięki któremu wchodzi się jeszcze głębiej w postać.
- Pochodzi Pani z Wrocławia, gdzie jest bardzo dużo teatrów. Przeniosła się Pani do Wałbrzycha. Czy nie jest czasami tak, że aktor występując w mniejszym mieście, jest bardziej rozpoznawalny, nie ginie w tłumie innych, jest mniej anonimowy niż w dużym mieście?
Anna Golonka: Myślę, że pewnie tak, chociaż nigdy o tym nie myślałam. To nie było moim celem przenosząc się do mniejszego miasta, żeby być zauważoną. Jednak jest to zaskakujące, jak na ulicy kłaniają mi się ludzie, których nie znam, pytają co gramy, jakie będą kolejne premiery. Mam znajomych, którzy po porostu poznali mnie przychodząc na spektakle. Z czasem te znajomości się zacieśniają, mogę nawet powiedzieć, że mam kilkoro takich znajomych, z którymi teraz spotykamy się na herbacie i jest to bardzo miłe.
- Która z dotychczasowych ról była dla Pani największym wyzwaniem?
Anna Golonka: Balladyna na pewno. Ja w ogóle bardzo się cieszę, że mogłam zagrać taką rolę, gdyż moja fizis, moja osobowość bardziej sprzyja obsadzaniu ról postaci bardziej delikatnych, spokojnych. Mam natomiast gdzieś w sobie potrzebę wyrzucenia z siebie złych emocji i to jest świetne zagrać coś zupełnie na kontrze. Wcześniej zagrałam tutaj na 60-lecie Teatru rolę pasterki w „Młodzieńcu zaklętym” i to też było dla mnie wyzwaniem. Miałam tam mało słów, grałam tam zupełnie innym rytmem niż reszta aktorów, tworzyłam świat wyobraźni, pewnego obłąkania postaci i to było też niesamowite, tworzenie wewnętrznego monologu tak żeby to było prawdziwe, żeby to się przeniosło na widzów.
- Co jest Pani w stanie zrobić dla roli? W „Balladynie” poświęciła Pani włosy…
Anna Golonka: Tak, tak zmieniłam fryzurę (śmiech). Myślę, że dla roli jestem w stanie zrobić dużo, jeżeli ma to sens, to myślę tak. Jest to oczywiście kwestia rozmowy z reżyserem i uzgodnienia pewnych celów, czemu ma służyć dana rzecz. Jeśli uważam, że ma to swój sens, jeżeli to się przeniesie, jeżeli widzę, że widz ten komunikat przyjmie, to myślę, że mogę zrobić dużo dla roli.
- Czy ma Pani jakieś zawodowe marzenie?
Anna Golonka: Na pewno chciałabym się cały czas rozwijać. Móc pracować z dobrymi reżyserami, mądrymi twórcami, którzy wiedzą czego chcą i traktują swój zawód jako pasję. Bo myślę, że to ma sens, to jest świetne, żebym mogła się cały czas rozwijać. Ja myślę, że zawód aktora jest tak pojemny, że nie ma sytuacji, w której aktor wie już wszystko. Jeżeli tak myśli to nie jest to dobre, jakaś lampka alarmowa powinna się wtedy zaświecić. Cały czas powinniśmy się uczyć czegoś nowego, a jeżeli to rozwija naszą wrażliwość i jeszcze przenosi się na publiczność, to jest świetne.
- Dziękuję za rozmowę.