- Jak wygląda rozkład tygodnia aktorki Teatru Lalek?
Urszula Raczkowska: Dla mnie poniedziałek jest końcem tygodnia. Ja zaczynam pracę od wtorku. To zależy też oczywiście od tego, jakie spektakle gramy, bo są takie, w których nie wszyscy bierzemy udział. Jeżeli akurat występuję, to pracuję do piątku. Gramy zwykle jedno lub dwa przedstawienia i w soboty spektakle rodzinne o godzinie 17.00, a w niedzielę o 12.30. W poniedziałek zakończenie tygodnia, mamy wolne chociaż teraz przed świętami, gramy tak naprawdę od wtorku do niedzieli, a zdarza się i że w poniedziałek, bo mamy tak duże zainteresowanie. Oczywiście to świetnie, że gramy, bo chcemy jak najwięcej grać. Czasem są takie miesiące, kiedy np. we wrześniu, dzieci idą dopiero do szkoły, a my właściwie mamy wtedy wolne. Czekamy aż ta sytuacja w szkole się unormuje i dzieci zaczną przychodzić.
- Pochodzi Pani z Białegostoku. Jest to dość daleko. Jak udaje się Pani pogodzić życie rodzinne z zawodowym?
Urszula Raczkowska: Pochodzę stamtąd i tam mam właściwie całą swoją rodzinę, więc kiedy tylko mam więcej niż cztery dni, to staram się ją odwiedzać. Na szczęście, niedaleko, we Wrocławiu mam swoją drugą połowę i stamtąd też płynie wsparcie, którego mi potrzeba.
- Czy aktor miewa trudne dni, takie, w których nie chce wyjść na scenę?
Urszula Raczkowska: Oczywiście. Szczególnie wtedy, kiedy mamy taką aurę jak teraz i dopadają nas różne choroby, ale nie tylko. Wtedy tym trudniej jest się przemóc, gdy np. mamy katar i musimy mieć w pogotowiu chusteczkę, żeby z niej szybko skorzystać.
- Jak sobie radzić z taką chandrą?
Urszula Raczkowska: Trzeba myśleć o czymś przyjemnym. Próbować nie myśleć o tym, że jest się chorym - wychodzę na scenę i to ma być przyjemność.
- Co aktor robi w wakacje?
Urszula Raczkowska: Różnie, to znaczy nie tylko wypoczywa, ale czasem też pracuje, prowadzi jakieś warsztaty lub sam w nich uczestniczy.
- Z wykształcenia jest Pani lalkarzem. Jaki ich typ jest Pani ulubionym?
Urszula Raczkowska: Generalnie lubię grać lalkami, ale najbardziej chyba marionetkami, bo są wymagające. Dużo pracy trzeba poświęcić, żeby się przygotować choćby do samej etiudy, ale efekty są naprawdę niezłe. Od razu widać, jak lalka się porusza. To chyba najbardziej lubię w marionetkach. Choć mam chyba też sentyment do jawajki, bo są takie poetyckie, chociaż mało teraz gramy jawajkami w teatrze, szybciej pacynkami.
- Czy uważa Pani, że aktor grający dla dzieci musi odznaczać się większą wrażliwością niż aktor teatru dramatycznego?
Urszula Raczkowska: Nie sądzę, żeby to była wielka różnica. Generalnie uważam, że zawód, który my uprawiamy i aktorzy dramatyczni i lalkarze, wymaga dużej dozy wrażliwości. Ruszają nas bardzo rożne tematy i społeczne, życiowe, polityczne i emocjonalne. Do tego trzeba mieć wrażliwość, żeby umieć to pokazać na scenie.
- Którą z ról kreowanych przez siebie na scenie, uważa Pani za najlepszą?
Urszula Raczkowska: Gram tutaj trzeci sezon. Teraz jesteśmy świeżo po Balladynie i nie jest to do końca rola w teatrze lalek, bo niewiele jest tam scen lalkowych, aczkolwiek w tej roli (Alina) czuję się dobrze. Bardzo lubię grać spektakle dla dzieci. Jednak, jeżeli jest taka możliwość, żeby zagrać dla młodzieży i użyć lalek nie jako postaci na scenie typu kogucik, krasnal, Śnieżka, ale próbować tę formę przeistoczyć, to jest świetne. Wtedy bardzo lubię taki teatr, kiedy można użyć formy, przedmiotu jako symbolu. Jednak rozumiem, że jesteśmy teatrem dla dzieci i tych lalek jest dużo oraz, że są one nazywane tak jak sztuka tego oczekuje, że np. krasnoludki to lalki. Czasem fajnie by było poeksperymentować, czyli zamiast krasnoludków zagrać powiedzmy jakimiś domkami z takimi kształtami jak krasnoludki mają czapki. Bardzo lubię spektakl Calineczka, bo tam nie wszystko jest określone. Jest dookreślone, czyli można się domyślić, próbować szukać i to jest fajne, że pobudza się wyobraźnię.
- Grała Pani w Calineczce, Balladynie, spektaklach, w których wykorzystuje się wizualizacje filmowe. Jakie to było dla Pani, jako aktorki, wyzwanie?
Urszula Raczkowska: Ciekawe, dlatego że na przykład do Calineczki był poświęcony w Teatrze cały jeden dzień prób, żeby na początku zrobić zdjęcia, za nim doszło do zrobienia filmu. Sala prób przeistoczyła się w takie studio fotograficzne, a poza tym pojechaliśmy na basen, gdzie kręciliśmy takie sceny podwodne, gdzie Calineczka jest topiona przez ropuchy. Było to naprawdę bardzo ciekawe doświadczenie. Jeśli chodzi o Balladynę, przygotowywaliśmy się długo do zdjęć, testowaliśmy makijaże, zastanawialiśmy się, jaki chcemy efekt uzyskać przez taki, czy inny obraz.
- Czy czytając tekst sztuki, np. w trakcie próby czytanej, wie już Pani mniej więcej jak zagra daną postać?
Urszula Raczkowska: Nie, tego nikt nie wie.
- Kiedy to się rodzi?
Urszula Raczkowska: Podczas prób. Alina w dramacie jest tą dobrą siostrą, która bardzo kocha tę drugą, jakby zupełnie inaczej niż się to u nas w spektaklu potoczyło. Na początku miała być eteryczna, delikatna. Później stwierdziliśmy, że potrzebujemy czegoś zupełnie innego. Właśnie podczas prób, okazało się, że nie, że Alina nie będzie taka, że po to są te dwie siostry, żeby nie było właściwie wiadomo, która mogłaby zabić. Tak, by widz mógł się zastanowić, że w dramacie było tak, a mogłoby być zupełnie inaczej. I to też jest ciekawe żeby nie być takim dosłownym. Ja to bardzo lubię, żeby móc zmieniać i kreować, samemu decydować o postaci.
- Czy zdarzyło się Pani zapomnieć kiedyś tekstu?
Urszula Raczkowska: To jest tak zwana czarna dziura (śmiech). Tak zdarzyło się i wtedy musimy improwizować, czyli szyć tak żeby i widz wiedział co chcemy powiedzieć, ale przede wszystkim tak, by partner mógł nam odpowiedzieć. Czasem zdarza się też, że mamy jakiś tam problem techniczny i też trzeba grać, żeby widz się nie zorientował, tak byśmy tylko my wiedzieli o problemie.
- Czy jest rola z którą chciałaby się Pani zmierzyć?
Urszula Raczkowska: Myślę, że ciekawie by było zagrać postać, która byłaby bardzo zamknięta w sobie, a jednocześnie wywołująca wrażenie, że jest to osoba surowa. Jest wiele postaci, z którymi chciałabym się jeszcze zmierzyć, bo na razie jakby fizjonomia i mój wiek sprawiają, że role, jakie przypadają mi w zespole, są to zwykle role młodych dziewczyn. Dlatego myślę, że jeszcze wszystko przede mną.
- Ma Pani jakiś zawodowy cel?
Urszula Raczkowska: Bardzo dobrze czuję się w roli aktorki i chciałabym to poszerzyć. Myślę od dłuższego czasu o czymś swoim, nie wiem jeszcze czy w Teatrze czy poza. Na pewno musi to ode mnie wypłynąć, więc na razie jestem na etapie myślenia o reżyserce, bo chciałabym, żeby ktoś ze mną pracował. Nie jestem w stanie sama ogarnąć całości. Zastanawiam się nad tematem i tym, co chciałabym tym spektaklem powiedzieć. Myślę też nad przedstawieniem muzycznym, recitalem, czymś co miałoby zamkniętą formułę. Zobaczymy.
- W jakich przedstawieniach będziemy mogli zobaczyć Panią w najbliższym czasie? Słyszałam, że Teatr planuje wystawienie Pinokia?
Urszula Raczkowska: Tak. Wiadomo nam tylko na razie tyle, że cały zespół będzie brał udział w realizacji, ale kogo zagram dowiem się prawdopodobnie tuż przed rozpoczęciem prób, czyli w lutym przyszłego roku.
- Dziękuję za rozmowę.