Po pierwsze musimy ustalić, kto jest zarządcą drogi i do niego się zgłosić po odszkodowanie. Co ważne, mamy do tego prawo w ciągu 3 lat od zdarzenia. Kolejną ważną kwestią jest to, że musimy udowodnić, że szkoda powstała na skutek złego stanu nawierzchni. Więc musimy zebrać jak najwięcej dowodów całego zdarzenia. Takim dowodem może być protokół policji, straży miejskiej, zdjęcia uszkodzenia, miejsca zdarzenia, zeznania świadków, rachunki od mechanika oraz z wulkanizacji.
Bardzo często kierowcy skarżą się, że batalia z ubezpieczycielem zarządcy drogi przypomina długą biurokratyczną szamotaninę. Często podważa się przyczynę uszkodzenia pojazdu. Jak podają eksperci z portalu Money.pl, udowadniając uszkodzenie samochodu złym stanem drogi lepiej nie oddalać się z miejsca zdarzenia i powinno się wezwać policję.
Zarządca drogi (jego ubezpieczyciel) w ciągu 30 dni musi podjąć stanowisko w stosunku do naszych żądań. W przypadku odmowy, pozostaje nam ostateczne rozwiązanie, którym jest wystąpienie do sądu z powództwa cywilnego.
Jak udało nam się ustalić, częstym utrudnieniem w uzyskiwaniu pieniędzy w takich sytuacjach może być postawiony wcześniej znak drogowy ostrzegający przed złymi warunkami na jezdni. Ubezpieczyciel zarządcy drogi może starać się udowodnić, że kierowca jechał zbyt szybko i z tego powodu nie ominął dziury. Właśnie w takich sytuacjach pomocny może się okazać protokół policji, w którym podane będzie, że jechaliśmy z odpowiednią prędkością. Warto także pamiętać, że możemy dochodzić odszkodowania za straty finansowe, które wynikają z uszkodzenia samochodu oraz możemy się domagać rekompensaty za utracone korzyści np. w sytuacji, gdy komuś auto jest niezbędne do pracy.
Jak widać dochodzenie odszkodowania nie jest proste, ale nie jest niemożliwe. Nasuwa się tylko pytania, czy cała skomplikowana procedura nie jest zamierzonym działaniem zniechęcającym kierowców do dochodzenia odszkodowania oraz czy wymaganie od ubezpieczyciela, by do każdej dziury na naszych drogach wzywać policję nie jest kolejnym absurdem?