Zaduszki jazzowe został wymyślone w Krakowie w 1954 roku. Na stałe weszły do kalendarza imprez jazzowych, potem także bluesowych jako hołd składany muzykom, którzy już odeszli.
Tradycja mocno zakorzeniła się we Wrocławiu. W studenckim klubie „Pałacyk” połączono jazz z poezją. Powstawały rozbudowane spektakle. Z czasem zaczęto je wystawiać w Teatrze Współczesnym, a potem w klubie „Rura”.
Zaduszki jazzowe odbywały się kiedyś także w Wałbrzychu, gdy działał u nas oddział Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego. Starsi fani jazzu twierdzą, że ostatnie były na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
Sobotni koncert składał się z dwóch części. W pierwszej, przy nastrojowych standardach w wykonaniu zespołu „Soul Trane” Mira Szychowiak recytowała wiersze o śmierci, między innymi ze swojego tomiku „Jeszcze się tu pokręcę”. Oto niewielki fragment:
„dni coraz bardziej śmiertelne
nigdy nie otwieram telegramów o śmierci
Jedna śmierć to i tak dwa groby
czegoś się jeszcze nauczyć o śmierci – jedynym sporcie ekstremalnym
tak długo się nie umiera
ty mi ze śmierci nie rób durna teatrów
Będę umierać, jak długo mi się zechce
Umierają szybko, wcześnie i nietrzeźwo”.
Dla wyrównania nastrojów, „Soul Trane” występujący w składzie: Marian Wasik – śpiew, Marek Markowski – instrumenty klawiszowe, Andrzej Michalak – gitara basowa i Zbigniew „Levandek” Lewandowski – perkusja, zagrał bardzo dynamiczny koncert. W programie były utwory artystów, których nie ma już wśród nas, między innymi: Krzysztofa Komedy i Johna Coltrane’a. W finale koncertu muzycy zagrali kilkunastominutową wersję ”Georgia on My Mind” dając pokaz swojego kunsztu, szczególnie w znakomitych solówkach.