Nie do końca ma to związek z cenami ropy na świecie. Obecnie baryłka tego surowca nie jest najwyższa. Owszem 17-tygodniowy wzrost cen rozpoczął się od właśnie wzrostu notowań ropy na londyńskiej giełdzie, ale w cenie są też nowe składowe, które zasilają skarb państwa.
Ciekawą analizę przygotowano na portalu bankier.pl gdzie możemy przeczytać, że: „Niezmiennie wpływ na ceny paliw mają także podatki, mające niemały udział w kwotach wyświetlanych na dystrybutorach. Jak wylicza BM Reflex, w przypadku benzyny 95 koszt zakupu paliwa w rafinerii (43 proc.) wraz z marżą detaliczną (5 proc.) to mniej niż połowa ceny. Resztę stanowią akcyza (30 proc.), VAT (19 proc.) oraz opłata paliwowa (3 proc.). W przypadku diesla proporcje są nieco inne: koszt zakupu w rafinerii to 45 proc., marża detaliczna 7 proc., akcyza 23 proc., VAT 19 proc., a opłata paliwowa 7 proc.”
Idąc tym tropem, mamy do czynienia z powiązaniem wzrostu cen na stacjach z większymi wpływami do budżetu. Większe kwoty na dystrybutorach powodują wzrosty cen transportu. Wzrost cen transportu powiększa koszty dystrybucji towarów. To zaś powiększa koszty produkcji. Wniosek? Zwiększają się koszty życia, płacą za to przede wszystkim zwykli użytkownicy, zwykli ludzie, których wzrosty cen nie tylko tych na stacjach benzynowych, dotykają najbardziej. Czy po zahamowaniu światowego trendu, ceny na stacjach paliw zmaleją? Zapewne nie od razu. Zapewne będzie to musiało być kontrolowane. Czy szybko odczujemy zmiany? Jest to mało realny scenariusz.