Niedziela, 1 grudnia
Imieniny: Edmunda, Natalii
Czytających: 3491
Zalogowanych: 0
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

Wałbrzych: Wielkanoc przy stole i lany poniedziałek

Poniedziałek, 5 kwietnia 2010, 22:50
Aktualizacja: Wtorek, 6 kwietnia 2010, 9:05
Autor: Sven
Wałbrzych: Wielkanoc przy stole i lany poniedziałek
Polewanie wodą to już wieloletnia tradycja
Fot. Krzysztof Żarkowski
Wielkanoc to najstarsze i najważniejsze święto chrześcijańskie. Jest ruchome, od jego daty zależą terminy niektórych innych świąt kościelnych. Natomiast Śmigus – dyngus, lany poniedziałek czy oblaniec, to stary, jak się wydaje, słowiański zwyczaj, jeden z tych, których nie udało się Kościołowi zwalczyć, został więc wkomponowany w tradycję chrześcijańską.

Wielkanoc obchodzi się zawsze w pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca. Mieści się w przedziale od 22 marca do 25 kwietnia. W różnych krajach obowiązują też różne nazwy: Wielka Noc, Wielki Dzień, Zmartwychwstanie, Ester, Pascha, wynikające z tradycji i panującego wyznania. Do języka polskiego nazwa trafiła wraz z chrześcijaństwem za pośrednictwem Czechów, a jej pochodzenie wiąże się z opowieścią zawartą w Nowym Testamencie. Zmartwychwstanie (łac. resurrectio) wyznacza msza rezurekcyjna, tradycyjnie odprawiana była przed świtem.

Okrzyk Alleluja, czyli chwalcie Boga, daje znak do radosnego świętowania. Teraz już można zasiąść do obficie zastawionego stołu. Pod względem obfitości daleko nam do stołu wojewody Pawła Sapiehy, który w ten sposób został opisany w XVII wieku: „Stało cztery przeogromnych dzików, to jest ile części roku, każdy dzik miał w sobie wieprzowinę, alias szynki, kiełbasy, prosiątka. Kuchmistrz najcudowniejszą pokazał sztukę w upieczeniu całkowitym tych odyńców. Stało tandem dwanaście jeleni, także całkowicie upieczonych, ze złocistymi rogami, ale do admirowania, nadziane były rozmaitą zwierzyną, alias zającami, cietrzewiami, dropiami, pardwami. Te jelenie wyrażały dwanaście miesięcy. Naokoło były ciasta sążniste, tyle, ile tygodni w roku, to jest pięćdziesiąt dwa, całe cudne placki, mazury, żmujskie pierogi, a wszystko wysadzane bakalią. Za tym było 365 babek, to jest tyle, ile dni w roku. Każde było adornowane inskrypcjami, floresami, że niejeden tylko czytał a nie jadł. Co zaś do bibendy: były cztery puchary, exemplum czterech pór roku, napełnione winem jeszcze od króla Stefana. Tandem 12 konewek srebrnych z winem po królu Zygmuncie, te konewki exemplum 12 miesięcy. Tandem 52 baryłek, także srebrnych, in gratian 52 tygodni i było w nich wino cypryjskie, hiszpańskie i włoskie. Dalej zaś 365 gąsiorów z winem węgierskim, alias tyle gąsiorów ile dni w roku. Ale dla czeladzi dworskiej 8700 kwart miodu, to jest ile godzin w roku…” No ale czasy już nie te same i czeladzi już tyle nie potrzeba…

Na elegancko ozdobionym stole zachowały się na szczęście charakterystyczne żonkile i tulipany, bazie i bukszpan, „łączki” z rzeżuchy dla cukrowego baranka, misa z pisankami i zajączek. Wielkanoc to także „dzień bez dymu”, dlatego spożywa się na zimno potrawy przygotowane wcześniej. No, może drobny wyjątek robi się dla podgrzania żuru i dojrzewającego od kilku dni bigosu. Menu uzupełniają oczywiście szynki i typowo polskie kiełbasy, zimne nóżki w galarecie, sałatki, grzybki, ćwikła z chrzanem, chrzan solo, jaja na wiele sposobów, pasztety oraz baby, mazurki i kołacze. Oczywiście nie uda nam się wymienić wszystkich potraw, bo ich ilość i zestaw leży wyłącznie w gestii gospodyni. Możemy za to polecić zupę chrzanową, podobno podtrzymującą siły życiowe na przednówku, a dla preferujących słodycze - paschę. Mówią, że słodkość tego deseru graniczy z absurdem.
Ale tak naprawdę niczym byłyby uroki stołu, gdyby nie możliwość spotkania w gronie rodzinnym, podtrzymania słabnących więzi, wspólny spacer.

Tymczasem, jeśli mówimy o śmigusie i dyngusie, to ze źródeł historycznych wynika, że były dwoma odrębnymi zwyczajami. Śmigus polegał na chłostaniu witkami po nogach i oblewaniu się wodą. Był symbolem wiosennego oczyszczenia i przypomnieniem, że przyroda, jak co roku, budzi się do życia. Dyngus, czyli włóczebny, polegał na odwiedzaniu znajomych z nadzieją na poczęstunek. Zwyczaj przypisywany nie tylko Wielkanocy, ale wszystkim świętom, w czasie których można było liczyć na wyjątkowe menu. Tańczono przy tym i śpiewano, a nawet dokazywano. Powodzenie akcji zależało głównie od poczucia humoru odwiedzanych i ich szczodrości. Skąpym robiono różne przykrości, co jeszcze pogłębiało ich niechęć do włóczebników.

Nie wiadomo, kiedy zanikło rozróżnienie i od kiedy śmigus i dyngus stały się jednym zwyczajem. W każdym razie ksiądz Jędrzej Kitowicz w pamiętniku pisanym w XVIII wieku tak widział to zjawisko: „Lud wiejski, dosyć wiernie trzymający się obyczaju starego, pocieszny wyprawia dyngus alias śmigus, a mianowicie koło studzien. Parobcy od rana gromadzą się, czatując na dziewki, idące czerpać wodę i tam, porwawszy między siebie jedną, leją na nią wodę wiadrami, albo zanurzają ją w stawie, a niekiedy w przerębli, jeżeli lód jeszcze trzyma. W miastach oblewanie się wodą nie jest powszechnie przyjętym.” Właściwie nic się od tamtej pory nie zmieniło poza tym, że zwyczaj przyjął się w miastach i ma charakter ogólnokrajowy.

Istnieją ponadto inne zwyczaje drugiego dnia Wielkanocy. Mają zwykle ograniczony zasięg, czasem nawet do jednej miejscowości. Wiele takich obrzędów spisał nieoceniony badacz folkloru Oskar Kolberg.

Jedną z takich zabaw było „chodzenie z kurkiem po dyngusie”, polegające na wożeniu na wózku, od zagrody do zagrody, koguta - symbolu sił życiowych , który miał zapewnić urodzaj, pomyślność i zdrowie. Kogut piał donośnie i wytrwale ponieważ karmiono go ziarnem nasączonym alkoholem. Z czasem żywego koguta zastąpiono atrapą. Nie wiadomo, kto wtedy piał. Najpewniej jednak koguta zastępowali dobrze nasączeni spirytualiami włóczebnicy.

Natomiast we wsi Dobra, nieopodal Limanowej, młodzież praktykuje zwyczaj o nazwie „Dziady śmigustne”. Na wzór zwolnionych z niewoli tatarskiej pozbawionych języków i oszpeconych jeńców, chodzą po wsi odziani w słomę, grając na rogu proszą o datki.
Również w Małopolsce kultywuje się zwyczaj procesji konnych. Po mszy w intencji dobrych zbiorów, z księdzem na czele wyrusza ona, by poświęcić okoliczne pola.

W Krakowie do dzisiaj praktykowany jest tzw. Emaus. Co roku pod klasztorem Norbertanek odbywa się odpust. Zwyczaj pochodzi z czasów kontrreformacji. W Poniedziałek Wielkanocny odwiedzano jakiś kościół poza miastem na pamiątkę podróży Jezusa z Jerozolimy do Emaus. Według Biblii odbył ją po zmartwychwstaniu. W drodze spotkał dwóch uczniów, którzy go nie poznali. Gdy w końcu się to stało, Jezus zniknął.
Częstym zwyczajem są Poprawiny Wielkanocne. Polegają na tym, że Wielkanocne Śniadanie jest dokładnie powtarzane następnego dnia, z tą tylko różnicą, że bez święconego.

Tylko uwaga! We wtorek wiele osób jednak jedzie do pracy, a patrole drogówki nie tylko nie znikną, wręcz pojawią się w większej liczbie.

Czytaj również

Copyright © 2002-2024 Highlander's Group