- Zatrzymanie prawa jazdy oznacza, że wyczerpaliśmy całą długą procedurę postępowania z dłużnikiem – wyjaśnia Ewa Dychus. Oznacza to, że taka osoba nie zgłosiła się do Urzędu Miejskiego, nie złożyła oświadczenia majątkowego, nie zarejestrowała się w PUP ani nie podjęła pracy, odmawiając tym samym jakiejkolwiek współpracy. - Dopiero wtedy jest koniec drogi i wniosek o odebranie dokumentu. Jeśli ktoś płaci jakiekolwiek pieniądze, nikt mu prawa jazdy nie tknie – dodaje Ewa Dychus.
W Wałbrzychu postępowanie w sprawie odzyskania wypłaconych alimentów toczy się wobec 1600 osób. Są one winne państwu, czyli nam wszystkim, ponad 4 mln zł. Odebranie prawa jazdy grozi około 200 osobom. Tyle wniosków wpłynęło do Wydziału Komunikacji w starostwie. - Na razie nie wiadomo, czy postępowanie będzie kontynuowane, bo nie ma jeszcze szczegółowych rozporządzeń w tej sprawie – wyjaśnia rzeczniczka starostwa, Katarzyna Dyląg-Marcinkowska.
Pieniądze na zasiłki alimentacyjne daje rząd. Jest ich jednak za mało, aby zrealizować wszystkie wnioski. - W ubiegłym roku z miejskiej kasy trzeba było dołożyć ponad 100 tysięcy zł, w tym roku ta kwota może się zwiększyć nawet dwa razy – wyjaśnia Ewa Dychus. Beztroska ojców dzieci – bo to oni najczęściej uchylają się od obowiązku łożenia na potomstwo – tylko w Wałbrzychu kosztuje co roku 26 mln zł.
- W tej chwili wystarczyłoby, gdyby każdy z dłużników wpłacił 2500 zł, a dług by zniknął – dodaje pracownik działu świadczeń, Tomasz Szatoń. On też uważa, że wiszące nad dłużnikiem widmo utraty prawa jazdy było bardzo dobrym bodźcem do próby rozliczenia się z zadłużenia. - Pewien mężczyzna, kiedy dowiedział się co mu grozi, przyjechał specjalnie z Londynu, a teraz zaczął spłacać dług – mówi urzędnik.
Pewne jest tylko jedno – dłużnicy nie mają co liczyć na to, że państwo zapomni o pieniądzach, które są mu winni. Będzie się upominać do skutku.