Ale są stworzenia, którym taka pogoda sprzyja. Należą do nich salamandry plamiste. Nazwa tego niewielkiego płaza pochodzi najprawdopodobniej z języka perskiego i dosłownie oznacza - „żyjąca w ogniu”. Idąc dalej, należałoby przytoczyć „relacje”, których autorzy widzieli salamandry wyskakujące z ognia. Co więcej, miałyby one żyć tak długo, jak długo płonie ogień, z którego wyskoczyły.
Tymczasem lubiąca słotę salamandra, żyje w wilgotnych lasach na pogórzu oraz w reglu dolnym – lasach mieszanych poniżej 1250 m n.p.m. Poza momentem wydawania na świat potomstwa salamandry unikają wody. Można powiedzieć, jak ognia. Bardzo słabo pływają. Po prostu woda w dużych ilościach nie jest ich żywiołem. Stąd też w czasie ulewnych deszczów, gdy woda gwałtownie spływa zboczami, giną w rwących górskich potokach.
Salamandry, jak większość stworzeń, którym życie miłe, unikają człowieka. Za dnia ukrywają się w ziemnych norach czy kępach roślin. Są drapieżnikami. Polują od zmierzchu, gdy pojawia się rosa. Żywią się dżdżownicami, ślimakami, larwami owadów, rzadziej pająkami lub dorosłymi owadami. Żyją średnio około dziesięciu lat, z czego pierwszych kilka miesięcy w postaci pływających w wodzie larw. Potem wychodzą na ląd, a pełną dojrzałość osiągają w wieku czterech lat.
W najbliższych okolicach Wałbrzycha można je spotkać koło Jedliny-Zdroju. Mają tam swoje, niestety wciąż kurczące się, siedliska. Są pod ścisłą ochroną. Dlatego nie należy ich łapać ani zabijać. Jak wszystko, co stworzyła natura, salamandry pełnią określoną rolę w środowisku, w którym żyją. Nie są niebezpieczne, ale w odruchu obronnym wydzielają trującą substancję, po zetknięciu z którą możliwe są dolegliwości zdrowotne.
Na zdjęciach, wykonanych podczas czwartkowej mżawki, prezentują się właśnie salamandry spod Jedliny.