Przez wieki, pieniędzmi były monety; złote (dukaty), srebrne (talary) oraz miedziana drobnica. Znaczący spadek (o około 20-30%) wartości „złota w złocie” miał miejsce tylko raz. W okresie w którym hiszpańskie i angielskie okręty przywoziły do Europy tony złota i srebra.
W czasach feudalnych wybijanie monet było przywilejem monarchów. Bankami były kantory które wymieniały obce monety na lokalne i udzielały drobnych pożyczek. System ten miał oczywiście wyższe piętro. Były to bankierskie dynastie które hurtowo skupowały złote monety i udzielały dużych oraz bardzo dużych pożyczek. Względny porządek w bankierskim świecie wymuszaany był przez katowski topór i stosy oraz pogromy i wojny.
W prawie całej Europie istniał bowiem zakaz lichwiarstwa czyli marża przy wymianie monet oraz oprocentowanie pożyczek nie mogło przekraczać 10%. Zostało to dość dokładnie opisane. Znamy historię Templariuszy, Medyceuszy i wypędzania Żydów z większości europejskich państw.
Sytuacja zaczęła się komplikować wraz z rozwojem kapitalizmu. Teoretycznie, wiemy na ten temat dużo. Praktycznie, wiemy dużo mniej niż się nam wydaje. Był to czas w którym powstawały OGROMNE domy bankierskie. Znamy nazwiska rodzin do których należały ale trudno jest powiedzieć, że rozumiemy mechanizmy które pozwoliły na tak szybką monopolizację banków. Dobry tego przykładem jest trwająca ciągle dyskusja o tym czy Rothschildowie (Anglia i Francja) oraz Warburgowie (Niemcy) to ta sama rodzina czy są oni tylko luźno skoligaceni. Podobnie jest w Ameryce. Napisano setki książek ale dalej nikt nie wie jak podzielić lub połączyć rodziny noszące nazwiska; Rockefeller, Morgan, Vanderlip i Aldrich.
Początek XIX wieku to czas powtarzających się „co chwila” kryzysów. Teoretycznie, każdy bank powinien mieć taką ilość złota jaka jest potrzebna do zabezpieczenia papierowych banknotów którymi obraca. W praktyce było tak, że banki miały tyle złota aby pokryć 40-50% banknotów. Nigdy nie bywa przecież tak, że wszyscy równocześnie chcą wymienić banknoty na złoto. „Nigdy” oznacza jednak czas w którym nic złego się nie dzieje. Mniejsze lub większe kataklizmy oraz wojny powodowały bowiem, że zapotrzebowanie na złoto rosło. W takiej sytuacji wielkie banki, aby nie dopuścić do paniki, musiały ratować mniejsze bank. Sięgając do własnych rezerw. Wartość pieniędzy była więc stała choć cały system falował jak ocean.
Ameryka. Rok 1907. Wybucha tak duży kryzys, że straty banków zbliżyły się do granicy po przekroczeniu której cały system rozsypał by się jak domek z kart. Gdyby tak się stało to w świadomości najsprytniejszych w owym czasie bankierów istniały tylko trzy sposoby na powrót do normalności: Pierwszym jest przerzucenie obowiązku stabilizowania sytuacji na państwo. Tylko władze państw mogą bowiem podnieść podatki czyli zdjąć z rynku nadmiar papierowych pieniędzy. Dwa pozostałe sposoby to wojna lub komunistyczna rewolucja.
Ameryka. Rok 1910. W luksusowym hotelu na wyspie Jekyll w stanie Georgia zebrało się sześciu gentlemenów. Kluczowymi postaciami byli; Paul M. Warburg i senator Nelson W. Aldrich. Zadaniem Warburga było napisanie „Federal Reserve Act”, a senator Aldrich miał zorganizować przepchnięcie tej ustawy przez Kongres i Senat. Nie było to łatwe i ustawa ta stała się prawem dopiero w roku 1913. Praktycznie ustawa ta wprowadzała bowiem zasadę „Koszty wasze. Zyski nasze.” czyli pogodzenie demokracji z autorytarnym zarządzaniem pieniędzmi. Była to po prostu rewolucja dokonana przez elitę finansową. Do dziś, nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że FED jest jedynym istniejącym na świecie prywatnym bankiem centralnym. Rządzi nim „Chairman of the Federal Reserve Board” i 12 członków „Board of Governors” czyli ludzi którzy reprezentują 12 największych prywatnych banków.
Plotki głoszą, że Prezydent USA, przy współudziale Senatu oraz Ministerstwa Skarbu („U.S Treasury”), sprawuje nadzór nad FED-em. Proszę jednak zwolnić mnie z obowiązku wytłumaczenia na czym to konkretnie polega. (Przepraszam: Czytając różne dokumenty i książki, próbowałem to zrozumieć ale się pogubiłem.)
Amerykańscy historycy twierdzą, że skutkiem powstania FED-u było ustabilizowanie finansów co zapobiegło wojnie domowej. Dogmat ten opiera się na prawdzie oraz instynkcie samozachowawczym historyków i dziennikarzy. Tak czy inaczej, jest to dogmat NIENARUSZALNY. W Europie było już jednak za późno na tego rodzaju ratowanie pokoju. Trwała już I Wojna Światowa. W jej wyniku, prawie Europa została spustoszona, a w Rosji wybuchła komunistyczna rewolucja. I gdy w Europie zapanował wreszcie pokój to, aby uniknąć rosyjskiego losu, trzeba było szybko nadmuchać giełdę. Efektem były roztańczone lata dwudzieste po których nadszedł Wielki Kryzys. Objął on cały świat. Bezrobocie osiągneło poziom 20-30% i komunizm znów zaczął zaglądać wszystkim w oczy. Jedynym wyjściem okazało się zmuszenie prywatnych banków do inwestowania ogromnych sum w budowę infrastruktury. Nie ma na to konkretnych dowodów ale uporczywie krąży
legenda o tym, że w trakcie narady z bankierami Prezydent USA Franklin Delano Roosevelt powiedział: Panowie, jestem po waszej stronie ale albo damy ludziom pracę albo będę musiał was zniszczyć. Opracowano więc program znany jako New Deal. Tym śladem poszła również większość europejskich krajów. W tym Polska która rozpoczęła budowę Centralnego Okręgu Przemysłowego i Gdyni.
Inaczej potoczyły się losy Włoch i Niemiec. W tych państwach, do władzy doszły partie totalitarne. Ich celem stała się militaryzacja która miała im umożliwić zdobycie „przestrzeni życiowej”. Następstwem była II Wojna Światowa i ponowne (jeszcze gorsze) zrujnowanie Europy. Koniec tej wojny trudno nazwać nastaniem pokoju. Państwa faszystowskie zostały pokonane ale komunistyczna Rosja wyszła z niej wzmocniona i zajęła Europę środkową. Wraz z kapitulacją Niemiec rozpoczęła się więc III Wojna Światowa. Od poprzednich różniła się tym, że w początkowym okresie była „zimna”.
Amerykanie wiedzieli, że zatrzymanie komunizmu możliwe będzie tylko wtedy jeżeli uda się szybko odbudować potencjał gospodarczy Europy zachodniej. Było też oczywiste, że da się to zrobić tylko idąc śladami New Deal. Obowiązujący na całym świecie parytet złota oznaczał jednak, że emisja potrzebnej do tego ilości pieniędzy nie była możliwa. Bez wywołania nowego (jeszcze większego) Wielkiego Kryzysu.
W lipcu 1944 roku w miejscowości Bretton Woods rozpoczęła się konferencję w trakcie której ekonomiści z wielu krajów opracowali nowy międzynarodowy system monetarny. Lokomotywą tej konferencji był angielski ekonomista John Maynard Keynes. Opracowany w Bretton Woods system polegał na tym, że walutom państw które do niego przystąpiły nadano „parytet dolarowy” czyli staly przelicznik na dolary. Równocześnie zachowana została wymienialności dolarów na złoto; 35 dolarów za uncję.
Dzięki temu, dolary stały się pieniędzmi rezerwowymi i rozliczeniowymi. W zamian za ten przywilej. Ameryka uruchomiła Plan Marshalla który (w latach 1948-1952) skierował do Europy 13 miliardów dolarów. Odpowiednikiem tej sumy jest teraz 150 miliardów. Warto pamiętać i rozumieć, że ważną częścią tego nowego ładu finansowego było nakaz aby pieniądze z Planu Marshalla. i nowe pieniądze drukowane przez europejskie banki centralne, inwestowane były w fabryki, budynki, porty, drogi, linie kolejowe i lotniska oraz w maszyny; samochody, pociągi, statki i samoloty. Tym sposobem, pieniądze zostały podzielone na dwie „kategorie”: konsumpcyjne i inwestycyjne. Zrozumienie różnicy pomiędzy tymi kategoriami pieniędzy jest niezbędne do tego aby rozumieć na czym opiera się współczesna ekonomia. Jest to i łatwe i trudne. Łatwe gdyż pieniądze konsumpcyjne można łatwo przeliczyć na podstawowe dobra materialne. Na przykład, każdy wie jaką wartość ma (w danej chwili) bochenek chleba. Dzięki temu wiadomo ile powinna kosztować praca aby ludzie mogli godnie żyć. Trudne gdyż pieniądze inwestycyjne trudno jest w podobny sposób przeliczyć. Na przykład, nikt
nie wie jaką wartość ma (w danej chwili) kilometr autostrady. Dzięki temu rozgraniczeniu można było zlikwidować bezrobocie i zapewnić ludziom odpowiednio wysoki standard życia oraz odbudować i unowocześnić gospodarkę zachodnio-europejskich krajów. Korzystała na tym (oczywiście) Ameryka gdyż zyskała bardzo duży rynek zbytu. Sukces systemu Bretton Woods i Planu Marshalla przekroczył najśmielsze oczekiwania jego twórców. Był to jednak system sprzeczny z egoistycznie pojmowanym interesem niektórych ludzi, państw i międzynarodowych korporacji.
Początkiem końca było cwaniactwo Francuzów. Francja wyszła z wojny w dość dobrym stanie. Dzięki temu, mogła szybko zgromadzić dużo dolarów i już w roku 1965 postanowiła wymienić te pieniądze na złoto. Konkretnie na 147 ton złota. Była to poważna i świadoma próba podważenia stabilności dolara. Francuska kalkulacja opierała się na zamiarze zbudowania francusko-rosyjskiego sojuszu który podzieli Europę na francuską i rosyjską strefę wpływu. Rosja miała dostarczać Francji tanich surowców, a Francja miała jej za to płacić dostępem do nowoczesnych technologii. Niemcy miały pozostać w strefie gospodarczego zgniotu jako kraj rolników i pasterzy. Był to bowiem ciągle jeszcze czas w którym Niemcy traktowane były jako kraj okupowany i nie uczestniczy (jako pełnoprawne państwo) w europejskiej polityce.
Efekty francuskiej mitomanii były łatwe do przewidzenia. W roku 1971, Ameryka ogłosiła wstrzymanie wymienialności dolarów na złoto i świat obudził się z papierkami w kieszeniach. Ich wartość zabezpieczał już tylko potencjał ekonomiczny danego kraju. Z Amerykańskiego punktu widzenia było to wtedy najlepsze z możliwych rozwiązanie. Francja to duży i bogaty kraj, ale wyraźnie przeszacowała swoje znaczenie. Francuzi nie przewidzieli też, że Amerykanie odpowiedzą wzmocnieniem sojuszu z Anglią i spuszczeniem Niemiec ze smyczy.
No cóż. Amerykanie bywają naiwni i nie przewidzieli, że Niemcy skorzystają z okazji aby przejąć francuski pomysł. Zaczęło się więc jeszcze bardziej poważne nadmuchiwanie Rosji i związana jest z tym próba przejęcia kontroli nad pieniędzmi innych europejskich krajów. Pierwszym krokiem w tym kierunku był, wzorowany na systemie Bretton Woods, Europejski System Walutowy (1972). W oparciu o zdobyte doświadczenia, w roku 1991 rozpoczęto oficjalnie przygotowania do wprowadzenia euro. Oficjalna datą powstania euro jest 1 styczeń 1999. Początkowo była to tylko elektroniczna waluta rozliczeniowa, ale już 1 stycznia 2002 w dwunastu krajach UE wycofano narodowe pieniądze i euro (banknoty i monety) weszły do obiegu.
Nie spełniły się jednak niemieckie marzenia o zwycięstwie euro nad dolarem. Logicznie na to patrząc, euro powinno się więc szybko rozsypać. Tak się jednak nie stało i w wyobrażalnej przyszłości nie stanie. Euro sprawdziło się bowiem jako mechanizm drenowania przez Niemcy i ich „północne landy” (Holandia, Belgia i Dania) gospodarek Francji i południowej Europy.
Państwa te zdają już sobie z tego sprawę ale powrót do narodowych walut jest prawie niemożliwy. Ponowne przewalutowanie długów (zewnętrznych i wewnętrznych) stworzyło by niezliczoną ilość konfliktów „przeliczeniowych” czyli długotrwały paraliż europejskiej gospodarki.
Podsumowując ten cały bałagan, z punktu widzenia przeciętnego konsumenta (zarówno w Europie jak również w Ameryce) był to jednak dobry okres. Pracy było dużo i płace rosły. Równocześnie, szybko rosła produkcja wyrobów przemysłowych co powodowało, że ich ceny w stosunku do zarobków, malały. Rosłą więc szybko liczebność klasy średniej czyli ludzi którzy dysponowali nadwyżką i mogli inwestować w nieruchomości i kształcenie swoich dzieci.
Nowe kłopoty zaczęły się kilkanaście lat temu. Szybki postęp technologiczny oraz wiara w „koniec historii” otworzył szeroko drzwi do globalizacji. Skorzystały na tym wielkie międzynarodowe korporacje. Przekształcając się w korporacje PONAD-narodowe. Tym samym rozpoczął się proces zatapiania się klasy średniej. Większa jej cześć spada coraz szybciej. Towarzyszy temu coraz szybsze przenoszenie się „aktywności gospodarczej” ze świata realnego do wirtualnego. Upraszczając, bardzo ważną częścią handlu stały się bowiem „Instrumenty finansowe” (opcje inwestycyjne) zawierające akcje, weksle i ubezpieczenia. Dobrane w taki sposób aby zarabiały również wtedy gdy spada cena akcji. Mądrzy ludzie piszą o tym w stylu; „Jedynymi bezpiecznymi instrumentami finansowymi są bankomaty.” ale prawie nikt nie chce tego słuchać. Skutkiem jest epidemia pękania różnych giełdowych baniek. Drogę do tego rodzaju „inwestowania” otworzył tak zwany „Greenspan put” czyli to, że amerykański FED i Europejski Bank Centralny trzymają parasol nad giełdą. Kupując akcje korporacji o ile ich cena spadała zbyt szybko i grozi pęknięciem (następnej) bańki. Aby zrozumieć ten szalejący dookoła nas neoliberalizm gospodarczy, trzeba cofnąć się w czasie. Alan Greenspan był aktywnym członkiem ateistyczno-religijnej sekty której kapłanką była Ayn Rand. Polecam książki które Rand napisała. Szczególnie tym których interesuje genetyczna pornografia. Wymieszanie DNA księgowych i rosyjskich Mongołów dało bowiem bardzo ciekawe skutki.
Nadszedł rok 2008 i wielka bańka, którą jest nowojorska giełda, pękła z wielkim hukiem. Od tej chwili można już śmiało mówić, że „Pieniędzy nie ma. I nie będzie.”. Ludzie zareagowali na to racjonalnie. W Ameryce był spokój i tylko gwałtownie wzrosła sprzedaż broni i amunicji. W Europie też było spokojnie. Wszyscy czekali na to co bankierzy wymyślą. I wymyślili. Wydano dużo komunikatów i oświadczeń z których wynikało, że FED i EBC zwiększą emisję pieniędzy elektronicznych. Oczywiście w formie długów. Przy ich pomocy banki i giełda oddadzą ludziom ukradzione pieniądze. Kluczem było słowo „elektroniczne”. Oznaczało ono, że wymiana elektronicznych długów na papierowe pieniądze zostanie rozłożona w czasie. Tak aby nie wywołać nadmiernej (szalejącej) inflacji. Zostało to przyjęte z ulgą czemu trudno się dziwić. Większość ludzi wierzy bowiem (z braku innej alternatywy) w narrację, że banki są zbyt duże aby upaść. Szczególnie w sytuacji gdy notują rekordowe zyski. W tym właśnie momencie na scenę wkroczył Matt Taibbi. Wystarczyło kilka tekstów w piśmie Rolling Stone aby Lloyd Blankfein (CEO Goldman Sachs) poczuł się zmuszony powiedzieć:
„Oddly enough, the Rolling Stone article tapped into something. I saw it as gonzo, over-the-top writing that some people might find fun to read. I was shocked that others saw it as being supporting evidence that Goldman Sachs had burned down the Reichstag, shot the Archduke Ferdinand and fired on Fort Sumter.”.
(„ Jest dziwne, że artykuł w Rolling Stone czegoś dotknął. Ja widzę to jako dziwactwo, wykraczające ponad normalność pisanie które bawi niektórych ludzi. Byłem zaszokowany tym, że inni widzą w tym dowody na to, że Goldman Sachs spalił Reichstag, zastrzelił arcyksięcia Ferdynanda i bombardował „Fort Sumter.”)
Płacz Blankfeina niczego jednak nie zmienił. W Ameryce, miliony ludzi zrozumiało, że jak ich wróg strzela sobie w kolano (Poprawka: W brzuch.) to należy kupić popcorn. Skutki dla „Blankfeinów” były bardzo bolesne. Sektor finansowy musiał (jak za „złotych” czasów) sięgnąć dużo głębiej do własnej kieszeni niż planował. Próbowali się przed tym ratować pożyczając (od Jowisza) coraz więcej pieniędzy.
Jedynym znanym sposobem na zdjęcie z rynku nadwyżki pieniędzy są podatki. W trwającym już Wielkim Kryzysie, banki muszą zwiększyć podatki bankowe czyli koszty obsługi długów oraz podnieść opłaty za transakcje. Wymaga to zlikwidowania gotówki i jesteśmy, z bankowym okrucieństwem, popychani w tym kierunku. Ale to już inna pieśń stepowa.
Jerzy Jacek Pilchowski