Wnioski są przyjmowane od poniedziałku. Na razie zgłosiło się 12 osób. Ostateczny termin złożenia dokumentów, to ostatni dzień października. - Zachęcam, aby przyjść właśnie teraz – apeluje pracownik działu świadczeń, Tomasz Szatoń. Zachęta wynika z niewielkiego ruchu, jaki obecnie panuje na korytarzach urzędu przy ul. Limanowkiego 11. Z upływem czasu zaczną się tworzyć kolejki, a przed upływem terminu oczekującym grozi znaczna strata czasu z powodu oczekiwania w kolejkach.
- Czas oszczędzimy również wtedy, gdy będziemy mieć przy sobie wszystkie niezbędne dokumenty – dodaje urzędnik. Podstawowe to: odpisy metryk urodzenia dzieci, zaświadczenie o dochodach z Urzędu Skarbowego, zaświadczenie od komornika, wyrok sądu orzekający przyznanie świadczenia oraz ksero dowodu osobistego. Wymienione dokumenty będą stanowić niezbędny załącznik do wniosku, wypełnionego i podpisanego przez osobę ubiegającą się o świadczenie.
- Proponuję zapoznać się dokładnie z pouczeniem, jakie znajduje się na każdym wniosku. Zdarza się bowiem, że wnioskodawcy nie informują urzędu o zmianach, na przykład wysokości dochodu. A urząd i tak się o nich dowie, chociażby z informacji od skarbówki. Jeśli się okaże, że dochód był wyższy niż deklarowany, trzeba będzie zwrócić różnicę – przestrzega Tomasz Szatoń.
W tej chwili dochód na osobę w rodzinie ubiegającej się o alimenty nie może przekraczać 725 zł. Urząd prowadzi też intensywne starania o odzyskanie wypłaconych pieniędzy od osób, które powinny łożyć na dzieci. Do prokuratury zostało skierowanych 700 wniosków o ściganie dłużników. Równolegle z doniesieniami do organów ścigania, urząd ma prawo domagać się w Wydziale Komunikacji odebrania dłużnikowi prawa jazdy.
- Okazuje się, że to najskuteczniejsza metoda. Właśnie skontaktował się z nami obywatel, pracujący w Niemczech, błagając o odroczenie terminu odebrania prawa jazdy, deklarując uregulowanie długu. Oczywiście, jeśli dotrzyma obietnicy i zacznie spłacać zadłużenie, kara zostanie anulowana – zapewnia Tomasz Szatoń.
W Wałbrzychu na liście dłużników alimentacyjnych znajduje się ok. 1300 osób. - Oni nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, że nie zalegają matkom swoich dzieci, tylko państwu, czyli podatnikom. A państwo z pewnością nie odstąpi od odzyskania pieniędzy publicznych – podkreśla urzędnik.