Samiec Filip został znaleziony w okolicach Książa, a samicę Mychę odnaleźli turyści koło Mokrzeszowa. - Przekazali małe, bezbronne zwierzęta mojemu bratu, a on z kolei dał je mnie – mówi Ryszard Gnyp, który wraz ze swoimi bratankami do tej pory opiekuje się muflonami.
Filip, który różni się o Mychy pokaźnym porożem, przebywa w zagrodzie, która ma kilka metrów wysokości. - Filip bywa nieufny wobec obcych i czasem staje się agresywny – mówi Ryszard Gnyp. Zupełnie inaczej zachowuje się Mycha. Spokojnie biega po okolicznych polach w towarzystwie koni. Ryszard Gnyp przyznaje, że zwierzęta wzbudzają ciekawość okolicznych mieszkańców, ale nie stanowią żadnego zagrożenia. - To dzikie zwierzęta i rzadko dają się udomowić, ale u nas mają naprawdę dobrze - mówi Gnyp.
Lech Laudowicz, zastępca nadleśniczego w Nadleśnictwie Wałbrzych, uważa, że miejsce dzikich zwierząt jest w ich naturalnym środowisku i ludzie nie powinni udomawiać muflonów czy dzików. - W tym przypadku rozumiem intencje tego pana, bowiem ciężko tym muflonom byłoby po tylu latach obecności wśród ludzi, wrócić teraz do swojego środowiska – mówi Laudowicz.
Podobnego zdania jest też Andrzej Tetke z Polskiego Związku Łowieckiego, który uważa, że w zaistniałej sytuacji nie należy narażać zwierząt na niepotrzebne przeżycia. - Skoro chowają się od lat w towarzystwie ludzi, to tak powinno zostać – mówi Tetke.
Leśnicy przestrzegają jednak ludzi przed zabieraniem piskląt ptaków czy też małych dzikich zwierząt do domu. - W ten sposób robi się tym zwierzętom krzywdę. One nie zostały porzucone. Matki najczęściej oddaliły się od nich na chwilę, w obawie o własne bezpieczeństwo – mówią zgodnie leśnicy i myśliwi.