Józef Kovar w 1936 roku skończył szkołę oficerską. Dzięki szczęśliwemu przypadkowi nie trafił do Katynia. Przeżył zesłanie na Syberię i wyrok śmierci za próbę ucieczki. Wracał z armią Andersa. Od 63 lat mieszka w Londynie.
Do Szczawna–Zdroju przyleciał z żoną Ireną. W sanatorium zawsze towarzyszy państwu Kovarom siostra pana Józefa, Zofia Pączek, też z oficerską przeszłością – była porucznikiem Armii Krajowej. Odwiedzają się też z Bożeną i Piotrem Wiernikami z Wałbrzycha. Mama pani Bożeny, Wanda Kwaśniewska, też była wywieziona do łagrów i też wracała z armią Andersa. Także ojciec. Choć dziś już nie żyją, przyjaźń państwa Wierników i państwa Kovarów pozostała.
- Przyjeżdżam do Szczawna–Zdroju przede wszystkim po to, by spotykać się z moją siostrą Zofią! Odpowiada nam też miejscowa woda, szczególnie Dąbrówka jest bardzo dobra. Podoba nam się tutaj - jest pięknie, zielono, atmosfera cudowna. I dom zdrojowy Młynarz jest ładny, obsługa przemiła – mówi Józef Kovar. - I mamy kochanych przyjaciół - państwa Wierników – podkreśla z radością Irena Kovar.
Pan Józef ma dziś 97 lat. Przeżycia upoważniają go do własnej oceny historii. Nasza rozmowa nabrzmiała jest emocjami. Józef Kovar opowiada historię zesłania do łagru, próbę ucieczki, za którą dostał wyrok śmierci przez rozstrzelanie, wędrówkę z armią Andersa. - Co pan czuł idąc z wyrokiem śmierci przez łagry? - pytam. - Czułem ból. Wstydu już nie miałem – odpowiada mężczyzna.
- Tak się czułem, jakbym był aniołem wśród aniołów. Najpierw strach - zastanowiłem się, że przyjdzie umrzeć. Potem pomyślałem, że każdy umrze. Człowiek bezwiednie godzi się na śmierć – mówi Józef Kovar.