Żarówka jest bardzo nieekonomicznym urządzeniem – tylko około 10% pobieranej energii zamienia się w światło, reszta emitowana jest w postaci ciepła. A takie marnotrawstwo kosztuje – wedle szacunków Komisji Europejskiej wprowadzenie zakazu pozwoli zaoszczędzić kwoty rzędu 10 miliardów euro, zaś emisja dwutlenku węgla do atmosfery zmniejszy się o około 32 miliony ton rocznie.
Zaoszczędzić możemy również my sami – przede wszystkim na rachunkach za prąd. Na początek czeka nas jednak wydatek. – O ile cena tradycyjnej żarówki to około złotówki, to za najtańszą świetlówkę energooszczędną trzeba zapłacić osiem-dziewięć złotych – mówi Katarzyna Szefler, doradca handlowy wałbrzyskiego marketu Castorama. Cena najdroższych sięga czterdziestu złotych. Różnica w cenie wynika z przede wszystkim z mocy żarówki i jej deklarowanej trwałości. Należy jednak pamiętać, że wszystkie objęte są dwuletnią gwarancją, więc nawet, jeśli ta najtańsza odmówi wcześniej posłuszeństwa, sklep wymieni ją na nową.
Wydatek jednak się opłaci – dwie najważniejsze zalety takich świetlówek to mniejsze zużycie prądu, a co za tym idzie niższe rachunki za energię oraz dłuższy czas działania – około sześciu-ośmiu tysięcy godzin. Dzięki temu zakup może zwrócić się już po pół roku.
- Sprzedaż świetlówek energooszczędnych już od kilku lat jest spora – ocenia Katarzyna Szefler. Nie obserwujemy jakiegoś specjalnie zwiększonego zainteresowania w związku z nowymi przepisami. Coraz częściej klienci pytają również o inne alternatywne źródła oświetlenia, jak np. żarówki diodowe. Są one jeszcze bardziej ekonomiczne od świetlówek energooszczędnych, ponieważ pobór mocy w ich przypadku to zaledwie kilku watów.
Na razie odstraszać może cena – 30-40 zł, ale to właśnie tego typu żarówkom specjaliści wróżą – nomen omen – świetlaną przyszłość.