Wałbrzyszek: Czy do napisania książki przygotowywałeś się wcześniej, czy to była spontaniczna decyzja?
Michał Wyszowski: Tak naprawdę, to książka powstała z nudów. Pracowałem do 15.30, miałem dużo wolnego czasu. Współpracowałem wówczas z Onetem, dla którego pisałem reportaże o życiu Polonii. Wtedy pomyślałem, że powinienem spróbować przełożyć swoją wiedzę na literaturę. Po napisaniu kilkunastu stron wiedziałem już, że to był dobry pomysł.
W.: W którym momencie uznałeś, że pora pomyśleć o wydaniu swojego dzieła?
M.W.: Mniej więcej w połowie książki zacząłem się zastanawiać, z kim rozpocząć rozmowy na temat edycji. Postąpiłem standardowo – wysłałem zwiastuny do kilku wydawnictw. Odpowiedziały trzy, a jedno z nich – MG – miało najbardziej konkretną propozycję. Po prostu postanowili wydać moją książkę.
W.: Jakie było uzasadnienie?
M.W.: Uznali, że temat jest gorący, książek na ten temat niewiele, spodobał się również styl i język, jakich użyłem tworząc „Na lewej stronie świata”. Udowodniłem też, że znam poruszane zagadnienia, że w tym co piszę, jest prawda.
W.: Co zawiera książka?
M.W.: To nie jest linearna opowieść fabularna o jakiejś rodzinie, czy grupie przyjaciół. To trochę poszatkowane opowiadanie o różnych ludziach – dobrych i złych, bezrobotnych i pracujących, operatywnych i niezaradnych. To obraz emigracji, we wszystkich jej objawach.
Na pewno nie jest to poradnik, ale myślę, że przekazałem sygnał: jedźcie do Anglii i dobrze się tam bawcie. Pobyt na obczyźnie może nauczyć wielu cennych umiejętności.
W.: Jak tobie się tam wiodło?
M.W.: Pojechałem do Londynu, żeby być razem z moją dziewczyną, która tam studiowała. Często przecierałem oczy ze zdumienia, i to zarówno w negatywnym, jak i pozytywnym sensie. Polacy w Londynie są tacy sami jak w Polsce. Przystosowani i tacy, którzy przynoszą Polsce wstyd. 60-latkowie z wielkim trudem urządzający sobie życie od nowa i 17-latkowie, dla których pobyt z dala od domu jest czymś naturalnym i nie stanowi żadnego dramatu. Jeśli ktoś pracuje, stać go na spokojne życie, mieszkanie, samochód i wakacje. Trzeba tylko chcieć.