„Newsweek” nie dość, że nie wymienia Wałbrzycha w czołówce najlepiej zarządzanych miast (zobacz: Wałbrzych nie ma ani dobrego prezydenta, ani nie jest atrakcyjny dla biznesu, środa, 11 maja 2011, godz. 8.14), to jeszcze przedstawia nasze miasto jako „dziwne miasto”...
W najnowszym „Newsweeku” czytamy: Wałbrzych to dziwne miasto. Po majowej śnieżycy dachy domów pokryły się warstwą białej brei. A gdy śnieg zaczął topnieć, z dachów runęły wodospady. Bo w Wałbrzychu jest tak, że budynki, owszem, mają rynny, ale rur spustowych najczęściej już nie. Więc gdy topi się śnieg albo pada deszcz, woda leje się z dachów po ścianach. Wygląda to nawet malowniczo, choć dla murów stuletnich kamienic jest zabójcze. – Rury były, ale się zmyły – śmieje się jeden z mieszkańców dzielnicy Nowe Miasto. (...) Gdzie indziej picie na ulicy nie jest prostą sprawą. Bo monitoring, bo się gliniarze albo straż miejska zaraz przyczepią. Tu nikt się nikogo nie czepia, nikt do nikogo nie ma pretensji, picie na ulicy w biały dzień nikomu nie przeszkadza (...).
Przyczynkiem do tego artykułu było anulowanie drugiej tury wałbrzyskich wyborów prezydenckich i wyborów do rady miasta w okręgu nr 5: I byłoby w Wałbrzychu pozamiatane, gdyby nie to, że Robert S. nie dostał wymarzonej pracy w ochronie wodociągów. A przecież on się wywiązał z umowy. Mówiąc wprost, został zrobiony w trąbę. Niedoszły ochroniarz postanowił się zemścić i poszedł do prokuratury. Mleko się rozlało. Śledztwo na cztery fajerki, Centralne Biuro Antykorupcyjne, prokuratura, rewizje w mieszkaniach, relacje w ogólnopolskich mediach, kilkunastu ludzi z zarzutami (na razie), przesłuchania dziesiątek osób, miejskie struktury Platformy rozwiązane przez władze wojewódzkie partii. I wreszcie sąd, który anuluje wybory. Takiej afery nie było dotąd w żadnym polskim mieście (...).
I chyba żadne nie ma tak złej opinii...