Choć urodził się w Siemianowicach Śląskich, a w lidze zadebiutował w Unii Kędzierzyn, to jednak większość życia związał z Wałbrzychem oraz, jak wielu wałbrzyszan, z Francją.
Marian Szeja przez blisko półtorej godziny opowiadał o swojej piłkarskiej karierze i życiu po jej zakończeniu. Wspominał przyjaciół z boisk polskich i francuskich i o tym, jak te przyjaźnie pomogły mu po zakończeniu kariery.
Jedna z takich dramatycznych sytuacji dotyczyła czasów trenerskich, kiedy Marian Szeja jeździł do Auxerre, by trenować bramkarzy miejscowej drużyny. W czasie treningu zwichnął nogę. Kontuzja nie wyglądała dramatycznie. Wszystko w końcu „rozeszło się po kościach”. Wróciło jednak po dwóch latach. Groziła mu amputacja nogi, którą zapowiadali wałbrzyscy lekarze. Guy Roux, który był trenerem Mariana Szei natychmiast kazał mu przyjechać do Francji. Kilkumiesięczne leczenie i dwie operacje uratowały naszego bramkarza od amputacji nogi.
W reprezentacji Polski zagrał kilka spektakularnych meczy. Jednym z nich jest choćby spotkanie z Brazylią na słynnej Maracanie: - Na trybunach było ponad 192 tysiące widzów, niczego nie słyszeliśmy, pokazywaliśmy sobie na migi, co mamy robić na boisku. Mecz przegraliśmy 2 : 1, ale mam satysfakcję, że mimo kilku prób, bramki mi nie strzelił Pele.
Marian Szeja był drugim bramkarzem naszej reprezentacji na igrzyskach olimpijskich w Monachium w 1972 roku. Nie zagrał ani minuty, bo w bramce świetnie spisywał się Hubert Kostka. Nie dostał też medalu. Dopiero po kilku latach otrzymał złoty medal olimpijski.
Marian Szeja wciąż pozostaje w pamięci kibiców jako znakomity bramkarz Thoreza, a potem Zagłębia Wałbrzych. Od jego ostatniego meczu w barwach Zagłębia minęło już prawie 40 lat, a od zakończenia kariery w Auxerre ponad 30.
Wszystkiego dobrego Panie Marianie.